sobota, 28 stycznia 2012

Cała prawda o GAZIE ŁUPKOWYM


wklejam serię artykułów o gazie łupkowym
>>>> pierwszy artykuł o gazie łupkowym
Tajemnica gazu łupkowego w Polsce
[25.05.2010] Rząd nie chce ujawnić listy firm, które otrzymały licencje na poszukiwanie gazu łupkowego w Polsce, ani przekazać opinii publicznej finansowych szczegółów zawartych w ok. 60 takich umowach.
Unika te, odpowiedzi na pytanie, dlaczego większość zezwoleń na prowadzenie odwiertów trafiło do zagranicznych koncernów, mimo że polskie przedsiębiorstwa posiadają niezbędne do nich technologie. Sprawę bada już Centralne Biuro Antykorupcyjne. Ministerstwu Ochrony Środowiska zadaliśmy pytania, dotyczące przyznanych licencji na poszukiwanie i wydobycie gazu łupkowego w Polsce.
Pytaliśmy również o to, jakie dokładnie firmy otrzymały zezwolenia od polskiego rządu i ile wynosiły opłaty licencyjne. Próbowaliśmy się również dowiedzieć, dlaczego w jednym z ujawnionych przez radio RMF FM przypadków wysokość opłat licencyjnych wynosi 1/20 wartości kosztów, jakie w takich przypadkach ponieść muszą firmy poszukiwawczo-wydobywcze działające na światowych rynkach surowcowych.
Na pytania te nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Również Kancelaria Prezesa Rady Ministrów nabrała wody w usta, gdy zapytaliśmy ją o to, dlaczego mimo iż polskie (w tym państwowe) podmioty gospodarcze dysponują technologiami umożliwiającymi skuteczne poszukiwanie i wydobycie gazu łupkowego, rząd wydał zgodę na przyznanie niezbędnych do tego celu licencji podmiotom zagranicznym.
Rządowa wielka niewiadoma
Póki co wiadomo, że ponad 30 z 58 licencji na poszukiwanie gazu łupkowego w Polsce trafiło w ręce amerykańskich podmiotów. Są wśród nich takie koncerny jak Exxon, Chevron, Conoco oraz BNK Petroleum czy San Leon Energy. Polski rząd pozostawia to bez komentarza. W dalszym ciągu nie jest bowiem jasne, które amerykańskie firmy, poza wymienianymi oficjalnie, uzyskały koncesję na poszukiwania polskich złóż gazu z łupków i za jaką kwotę. Ich koszt wciąż pozostaje tajemnicą.
Tymczasem z informacji dziennikarzy RMF FM, którzy dotarli do umów licencyjnych jednego z takich przedsiębiorstw, wynika, że koncernom, które planują odwierty w rejonach występowania gazu łupkowego, przyznawane są licencje po stawkach o wiele niższych niż te obowiązujące na świecie, gdyż Polska dostanie w postaci opłaty licencyjnej góra 1 proc. przychodu z wydobycia gazu, podczas gdy w USA stawki te wynoszą 20 proc. Oficjalnych informacji na ten temat jednak nie ma.
Wielkość polskich złóż gazu łupkowego i wysokość kosztów związanych z jego wydobyciem to również nadal wielka niewiadoma. Ministerstwo Ochrony Środowiska w wielu publikacjach sugeruje, że w dużej mierze jest to kwestia techniczno-logistyczna. W tej chwili bowiem inwestorzy prowadzą dopiero prace poszukiwawcze, które w przyszłości po ich zakończeniu pozwolą dopiero na oszacowanie kosztów i ewentualnych zysków z przedsięwzięć wydobywczych, ale czy tylko?
Państwowy Instytut Geologiczny szacował na początku miesiąca, że złoża gazu łupkowego w Polsce to ok. 150 mld m3 (roczne krajowe zużycie to ok. 13,3 mld m3, z czego 5 mld m3 pokrywa wydobycie własne, a resztę stanowi importowany gaz z Rosji 7,5 - 8 mld m3). Szacunki zagranicznych koncernów wskazują, że w Polsce mogą być pokłady nawet 10 razy większe. Zaś jak przypominał w ostatnim numerze "Wprost" w 2006 r. prof. Wojciech Górecki z AGH mówił o 3 bln m3 gazu łącznie łupkowego i konwencjonalnego.
Polski gaz łupkowy szansą dla... USA
Główne rejony występowania złóż łupkowych w Poslce to Lubelszczyzna, Mazowsze, Pomorze oraz Podlasie. Jak podaje "The New York Times", Niemiecki Instytut Geofizyczny GFZ z Poczdamu oszacował, że pokłady tego surowca w Europie liczą ok. 1200 bln m3, co może stanowić nawet 5 proc. wszystkich światowych zasobów. W Europie zlokalizowane są "najważniejsze obiekty z punktu widzenia eksploracji złóż gazu łupkowego" - piszą eksperci GFZ. Do obiektów tych należy zaliczyć terytorium Polski, Niemiec, Węgier, Rumunii i Turcji.
Wszystkim tym krajom amerykańskie koncerny energetyczne przedstawiły już wstępne oferty współpracy. Nic w tym dziwnego, gdyż, jak zauważa amerykańska gazeta, zalety gazu łupkowego już od dawna są dobrze znane w Stanach Zjednoczonych, gdzie dywersyfikacja dostaw jest istotnym aspektem polityki energetycznej. Kilka lat temu na terytorium USA odkryto wielkie złoża tego surowca; dziś stanowi on prawie jedną piątą amerykańskiego wydobycia gazu naturalnego (dla porównania - w 2000 r. był to zaledwie jeden procent).
Dane te podała niedawno IHS CERA, niezależna firma analityczna rynku naftowego z Cambridge w stanie Massachusetts. IHS CERA w swoim raporcie informuje także, że gaz łupkowy zajmuje czołową pozycję wśród innowacji energetycznych odkrytych w tym stuleciu oraz szacuje, że w przeciągu najbliższych dwóch lat zapotrzebowanie na gaz ziemny wzrośnie na całym świecie, przy czym sama tylko Europa będzie musiała zwiększyć import tego surowca dwukrotnie, do około 476 mld m3 rocznie.
Amerykańskie firmy wiedzą więc, co robią, spiesząc się z uzyskaniem licencji niezbędnych do wydobycia tego surowca w Polsce. Dlaczego jednak odkrycie pokładów gazu łupkowego na terenie naszego kraju nie wywołało zbyt dużego zainteresowania polskich firm? W ostatnim numerze "Wprost" pojawiła się jedna z odpowiedzi na to pytanie. Po pierwsze wiele odwiertów dokonywanych przez PGNiG kończy się niepowodzeniem, a te z kolei pochłaniają miliony. Brak więc firmie "spektakularnych sukcesów", co osobiście podkreślał na posiedzeniu senackiej komisji gospodarki Michał Szubski prezes PGNiG.
Po drugie: firmie nie opłaca się (sic!) poszukiwanie gazu w kraju, bo surowiec z polskich złóż sprzedawany jest po cenach narzucanych przez Urząd Regulacji Energetyki, a więc niższych od tych z rynków światowych. PGNIG woli więc wiercić i ewentualnie wydobywać np. norweski gaz, ze skandynawskich szelfów. Hubert Kiersnowski, geolog Państwowego Instytutu Geologicznego, w wywiadzie dla magazynu "Forbes" zaznaczył, że firmy takie jak PGNiG, Orlen, Petrobaltic nie miały w planach poszukiwań złóż niekonwencjonalnych i dopiero na skutek zainteresowania, które wywołały złoża łupkowe postanowiły się w to włączyć.
Mamy potrzebną technologię
Dlaczego tak się stało? Odpowiedź na to pytanie jest banalna i znana już chyba wszystkim - dlatego, że Polska, jak twierdzą władze przynajmniej oficjalnie, nie dysponuje technologią umożliwiającą wydobywanie gazu łupkowego (np. poprzez skomplikowany proces chemiczny). Technologię tę posiadają natomiast Amerykanie. Jednak jak się okazuje i ta odpowiedź jest nieprawdziwa. W kraju działają przedsiębiorstwa, które dysponują stosownymi technologiami, zapleczem logistycznym i kadrowym, zdolnym do samodzielnego wydobycia.
Co ciekawe jedna z nich, współpracująca z Ministerstwem Gospodarki, Rozwoju Regionalnego, z Ministerstwem Nauki i Informatyzacji oraz z Polską Agencją Rozwoju Przedsiębiorczości i ma siedzibę w ścisłym centrum Warszawy. Co więcej sama kwestia technologii nie jest w Polsce czymś nowym, a przede wszystkim nieznanym. Jakiś czas temu prof. dr. hab. inż. Ryszard H. Kozłowski z Instytutu Inżynierii Materiałowej Politechniki Krakowskiej w jednym z wywiadów stwierdził, że o zasobach tzw. gazu, w tym łupkowego, szacowanych w Polsce na poziomie ponad 1800 mld m3 dowiedział się już w roku 1985, a technologia wydobywania gazu z łupków jest w Polsce znana.
Dlaczego więc licencje trafiają głównie do amerykańskich koncernów, a rząd nie zabezpiecza przyszłości złóż, sięgając po dostępne, polskie środki? W prasie od dłuższego czasu pojawiają się głosy twierdzące, że polski rząd nie oddaje amerykanom złóż gazu łupkowego, a tym bardziej nie robi tego za bezcen. Jest w końcu różnica między koncesją na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu łupkowego, a koncesją na jego wydobycie - jedno nie musi oznaczać drugiego. Faktem pozostaje jednak, że podmiot otrzymujący koncesję na poszukiwania najczęściej potem wydobywa odnaleziony surowiec.
CBA sprawdza licencje
Jest więc raczej oczywiste, że Amerykanie nie podjęliby się prac poszukiwawczych, gdyby nie mieli pewności, że w przyszłości będą mogli surowiec ten wydobywać. Zainteresowanie amerykańskich przedsiębiorstw polskim gazem łupkowym jest zbyt duże, by mogły być co do tego wątpliwości. Tym bardziej, że przedstawiciele firm wydobywczych przyznają, że opłaty licencyjne w Polsce są bardzo niskie. W rozmowie z "The Times" jeden z nich podkreślił, że warunki finansowe w Polsce są wręcz najkorzystniejsze na świecie.
Tymczasem sprawą sprzedawania przez rząd licencji zagranicznym podmiotom mimo posiadania rodzimej technologii wydobywczej gazu łupkowego zajęło się Centralne Biuro Antykorupcyjne. Kilka tygodni temu do Biura wpłynęło zawiadomienie o możliwych nieprawidłowościach w procesie udzielania "licencji łupkowych". Co wykażą działania agentów Pawła Wojtunika, czas pokaże.
Barbara Barysz
źródło: "Gazeta Finansowa"
Poniżej link do programu TVP Info "Minęła dwudziesta" z 15.06.2010 (prowadzący Igor Janke), w którym wiceminister gospodarki potwierdza, że jedyna opłata to opłata koncesyjna.


Gaz z łupków powinien być wydobywany przez polskie firmy, bo nasze opłaty eksploatacyjne są śmiesznie niskie. Z prof. Mariuszem Jędryskiem, b. głównym geologiem kraju, rozmawia Jakub Mielnik.
Wpuszczając amerykańskie koncerny do eksploatacji gazu z łupków, nie wyprzedajemy czasem sreber rodowych?
Bez sreber rodowych da się przeżyć, a my wyprzedajemy nerki, serce i płuca. Nasze prawo geologiczne i górnicze zezwala na takie działania, a powinno im zapobiegać. Nie można przecież niektórych złóż strategicznych oddawać w ręce obcego kapitału, zwłaszcza gdy jesteśmy bardzo uzależnieni surowcowo.
Albo będzie to tkwiło w ziemi, a my będziemy kupować gaz Rosji, albo wpuścimy kogoś, kto się tym zajmie.
Jeśli ten gaz rzeczywiście tam jest, to trzeba zainwestować we własne technologie i za kilka lat zacząć go samemu wydobywać. Nikt nie ma monopolu ani na technologię, ani na pomysły. To powinno robić PGNiG czy inne polskie firmy.
Gdy Ministerstwo Środowiska dawało koncesje Amerykanom, PGNiG dopinało umowę na dostawy gazu do 2037 r. Trudno spodziewać się, by chcieli te złoża szybko uruchomić.
PGNiG musi szukać sposobów na utrzymanie się na rynku. Rozwijaniem nowych technologii powinno zajmować się państwo na subfunduszach geologicznym i górniczym. W Polsce na różnych uczelniach, w instytutach i firmach prywatnych są elementy, z których można złożyć technologie, jedni mają metody wierceń kierunkowych czy rozszczelniania skał gazonośnych, inni ocenią wydobywalność zasobów, jeszcze inni wyznaczą tempo i kierunki migracji gazów - to mamy! Trzeba by tę wiedzę zebrać, tylko nikt się tym nie interesuje. Nie potrafimy korzystać z tego, co mamy, bo najprościej jest wziąć z zewnątrz, nie doceniając tworzenia i wykorzystania własnego potencjału know-how.
* Więcej z branży Energetyka i Surowce
* Dystrybutorzy gazu - sprawdź w okolicy!
Przedstawiciele PGNiG twierdzą, że zasoby krajowe powinny być racjonalnie wykorzystywane, tak by stanowiły rezerwę na czarną godzinę.
PGNiG to firma, w której na badania i rozwój przeznacza się chyba za mało pieniędzy i nie ma wsparcia państwa. Oni myślą kategoriami rynkowymi: zysk to cel każdej firmy. Łatwiej jest kupić gotowy towar i sprzedawać go z wysoką marżą, niż rozwijać własną produkcję z trudnych źródeł niekonwencjonalnych. Trudno jednak winić PGNiG, to jest wina polityki państwa. PGNiG ma wielkie osiągnięcia w nowych technologiach, np. wprowadziło we współpracy z Instytutem Nafty i Gazu w 1995 r. jako pierwsze w Europie technologie CCS-EGR pozwalające chronić środowisko i zwiększyć wydobycie gazu z "trudnych" złóż. Na tym trzeba budować, ale przy wsparciu państwa.
Jak wiarygodne są szacunki dotyczące gazu łupkowego w Polsce, które podają Exxon, Chevron czy Conoco?
Podstawą oceny zasobności złoża są tzw. kryteria bilansowości. Jest ich wiele, np. dla węgla brunatnego jedno z nich odnosi się do miąższości złoża, czyli - mówiąc inaczej - grubości pokładu kopaliny, który np. może mieć od kilku centymetrów do 30 metrów. Jeśli przyjmiemy, że wydobycie opłaca się, gdy pokład ma minimum 3 metry grubości, to złoże można oszacować np. na miliard ton. Jeśli zaś dysponujemy technologią, która pozwala eksploatować pokłady o mniejszej miąższości, np. dwumetrowej, to złoże można szacować już nie na jeden, a nawet na trzy miliardy ton. Podobnie manipulowanie takimi prostymi danymi spowoduje, że można mówić, że mamy gazu bardzo dużo albo bardzo mało.
O łupkach mówi się także w skali globalnej, Amerykanie z ich powodu ogłosili gazową samowystarczalność. Mamy więc do czynienia z nadmuchanym balonem?
Całkiem możliwe, że tak jest. Proszę spojrzeć, co się stało z cenami gazu na świecie, gdy okazało się, że importer taki jak USA ma większe własne zasoby.
Gaz z łupków powinien być wydobywany przez polskie firmy, bo nasze opłaty eksploatacyjne są śmiesznie niskie. Z prof. Mariuszem Jędryskiem, b. głównym geologiem kraju, rozmawia Jakub Mielnik.
Ceny gwałtownie spadły.
To są proste zabiegi. Kilka lat temu wiele mówiło się o tzw. hydratach gazowych, czyli metanie zawartym w luźnych osadach morskich. Na głębokości co najmniej kilkuset metrów pod wodą wiąże się on z wodą, tworząc białą skałę, która jest trwała tylko pod wysokim ciśnieniem. Tych hydratów jest znacznie więcej niż całego węgla organicznego zawartego w węglu kamiennym i brunatnym, ropie, gazie i glebie. Eksploatacja tych złóż spowodowałaby rzeczywiste zabezpieczenie energetyczne świata. Kilka lat temu wiele się o tym mówiło, ale sprawa ucichła, głównie ze względu na brak efektywnych technologii. To samo może, choć nie musi, dziać się w sprawie łupków.
Czyli możemy mieć do czynienia z propagandowym zabiegiem, którego efektem jest spadek cen gazu? To i tak z naszego punktu widzenia dobra rzecz.
Oczywiście, że tak mówić, a nawet myśleć możemy, ale komentować zasobności takich krajowych złóż się odpowiedzialnie nie da bez wglądu w fachową dokumentację. Jak mówiłem, wystarczy zmienić jedno z wielu kryteriów bilansowości i te wartości mogą być zwielokrotniane albo pomniejszane w dowolny niemal sposób.
Skoro największe koncerny światowe zainteresowały się koncesjami w Polsce, to chyba nie strzelają ślepymi nabojami?
Prawdopodobnie nie, natomiast ciągle otwarte jest pytanie, czy powinniśmy im to oddawać. Moim zdaniem nie.
Jest różnica między koncesją poszukiwawczą a wydobywczą.
Oczywiście, że jest, ale jeśli mamy do czynienia z koncesją poszukiwawczą, której posiadacz udokumentuje złoża, to praktycznie nie można odmówić mu udzielenia koncesji na wydobycie, a on albo będzie, albo nie będzie wydobywał.
Można jednak utworzyć spółkę joint venture z jakimś polskim podmiotem.
Dotknął pan bardzo ważnej rzeczy. W Polsce opłaty eksploatacyjne są śmiesznie niskie. To jest dobre w sytuacji, gdy surowiec jest wydobywany przez nasze firmy i jest sprzedawany albo z zyskiem dla Skarbu Państwa, albo wpierana jest tanim surowcem rodzima gospodarka. W momencie gdy mamy do czynienia z obcym kapitałem, który eksploatuje co lepsze fragmenty złoża i wywozi surowiec za granicę, zostawiając w Polsce opłaty rzędu jednej tysięcznej wartości gazu, bo tyle będzie płacił opłat eksploatacyjnych, uzyskując przy tym za darmo od nas informację geologiczną, to nikt czujący odpowiedzialność za państwo by się na to nie zgodził.
Ale jak rozumiem, nic nie jest jeszcze przesądzone.
Już w tej chwili jest bardzo źle, trzeba by szybko zmienić system opłat eksploatacyjnych, które nie były dotąd takie ważne, bo nie było poważnych zagranicznych inwestorów w tej branży. Teraz to się zmienia na gorsze, bo w projekcie nowego prawa geologicznego i górniczego wielkość opłat eksploatacyjnych wstawiono w tekst trudno zmienialnej ustawy (prace nad tym projektem trwają piąty rok), a obecnie jest w rozporządzeniu Ministra Środowiska, które można zmienić w kilka dni. Teoretycznie zyskujemy własne źródło gazu, ale w praktyce może być tak, że inwestor eksploatujący nasze złoża może zażądać dowolnej ceny albo odesłać nas do Gazpromu, który wtedy akurat pod byle pretekstem zakręci kurek. Takie przedsięwzięcia muszą być prowadzone pod kontrolą państwa.
Biorąc pod uwagę stagnację polskiego rynku, z jednej strony związanego monopolem PGNiG, z drugiej monopolem Gazpromu, to jest jednak jakiś ruch.
Nawet jeśli miałby on tylko wartość PR-owską, to jest interesujący, ale trzeba też zwrócić uwagę na inne źródła gazu. W Polsce mamy prawdopodobnie ponad 200 mld metrów sześciennych gazu w złożach węgla kamiennego, mamy też złoża węgla brunatnego, który da się zgazować metodami biologicznymi i uzyska się metan i wodór. Tutaj mówimy już o bilionach metrów sześciennych i to rzeczywiście może być gazowy Kuwejt. W takie polskie technologie trzeba by inwestować dużo mniej, niż będzie nas faktycznie kosztowała eksploatacja gazu z łupków czy wiatraki.
Ale tu mamy ten sam problem co z łupkami. Firmy, które mogłyby się tym zająć, nie są tym zainteresowane, bo prościej jest sprowadzać gaz z Rosji.
Po to jest rząd, by promować odpowiednie zachowania i rozwój technologii polskich. To nie jest łatwe, ale da się to robić, bo potencjał zasobowy i intelektualny jest ogromny.
Polska The Times
Autor: Jakub Mielnik


Wywiad z Wiktorem Suworowem
Kluczem jest gaz – wywiad z Wiktorem Suworowem, byłym agentem wywiadu GRU
Aktualizacja: 2011-01-14 11:04 pm
Z Wiktorem Suworowem, byłym agentem sowieckiego wywiadu wojskowego GRU, autorem książek o historii Związku Sowieckiego, rozmawia Mariusz Bober
Przedstawiciele władz rosyjskich już w pierwszych godzinach po tragedii 10 kwietnia 2010 r. “wiedzieli”, jaka jest jej przyczyna. Zaprezentowany raport MAK podtrzymuje początkowe tezy Rosjan o winie polskich pilotów.
- Nie mam pojęcia, jak można postawić takie tezy tuż po katastrofie. Trudno to w ogóle komentować. W historii Związku Sowieckiego zdarzało się, że np. Stalin zaraz po zabójstwie członka Politbiura Siergieja Kirowa, działacza bolszewickiego, uważanego za poważnego konkurenta Stalina do funkcji sekretarza generalnego partii komunistycznej, wiedział już, kto to zrobił.
Podczas prezentacji raportu na temat katastrofy przedstawiciele MAK zapewniali, że jest to niezależna instytucja, “nieulegająca naciskom”.
- Ależ oczywiście, że MAK nie jest niezależną komisją. Niezależne komisje badania wypadków lotniczych funkcjonują na Zachodzie – w Szwecji, Szwajcarii itd. Tymczasem Rosja jest niezwykle skorumpowanym krajem. MAK jest całkowicie zależny od premiera Władimira Putina i jego urzędników. Nie ma tu znaczenia, że skupia również ekspertów z innych państw byłego Związku Sowieckiego. Właściwie oni wszyscy pochodzą z krajów rządzonych autorytarnie. Niektórzy są zależni od Putina, niektórzy nie. Ale opinię każdego z nich i głos w MAK można kupić.
Sposób działania oraz wiarygodność tego komitetu można porównać do sposobu prowadzenia przez rosyjskie organa śledztw, np. w sprawach zabójstw dziennikarzy, przestępstw wojennych czy katastrofy okrętu podwodnego “Kursk”?
- Tak. Wówczas to naprawdę niezależni dziennikarze i eksperci dociekali prawdy i wskazywali różne fakty, które pomagały wyjaśnić katastrofy czy też zabójstwa. W ten sposób czasem ujawniano przestępcze działania przedstawicieli wojska albo władz.
Zna Pan przypadek sprawy, która byłaby niewygodna dla władz Rosji, a jednak została uczciwie wyjaśniona?
- Niestety nie. To jest przestępczy reżim i takie są również jego działania. Wcześniej czy później dojdzie do całkowitego załamania tego systemu władzy.
Dlaczego?
- Ponieważ w normalnie funkcjonującym państwie należy inwestować w rozwój infrastruktury, nie tylko drogowej. Chodzi także o budowę mostów, infrastruktury energetycznej – linii przesyłowych, elektrowni itd. Tymczasem w Rosji nikt w ogóle nie inwestował w jakąkolwiek infrastrukturę. Ta, która jest, pochodzi jeszcze z czasów Związku Sowieckiego. Zresztą nie chodzi wyłącznie o samą jej budowę. To jeszcze szerszy problem. By ją utrzymać, trzeba też wyszkolić ludzi, którzy będą o nią dbali, itd. To zaś oznacza, że trzeba przeznaczyć pewne pieniądze na edukację. Dziś już widoczne są oznaki załamywania funkcjonowania rosyjskiej infrastruktury w różnych dziedzinach. Myślę, że już w najbliższym czasie może dojść w Rosji do wielu katastrof technicznych, będących konsekwencją tego złego stanu infrastruktury. To może przyczynić się do upadku obecnego systemu władzy w Rosji.
Jakie miejsce w planach “strategicznej współpracy” Rosji z UE zajmuje Polska?
- Polska jest bardzo ważna dla Rosji, ale nie ze względu na relacje z Unią, a przynajmniej nie jest to najważniejszy powód. W rosyjskiej polityce wobec Polski zaszła rzeczywista zmiana. Gdy w ubiegłym roku w Polsce zaczęto szukać gazu łupkowego na dużą skalę, Moskwa przestraszyła się, że staniecie się dużym eksporterem tego surowca. A to byłoby bardzo dla niej groźne. Gdybyście zaczęli produkować gaz i ropę na dużą skalę, relacje polsko-rosyjskie zmieniłyby się diametralnie. Rosyjscy politycy od razu zaczęliby mówić: “Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, wręcz braćmi, nieprawdaż?”. Gdyby Polska stała się dużym producentem gazu, uderzyłoby to w rosyjskie interesy. Przecież większość dochodów rosyjskich to wpływy z eksportu ropy i gazu. Gdyby wasz kraj przejął znaczną część udziału w zaopatrzeniu Europy w gaz, Rosja musiałaby zmienić swoją politykę i stałaby się bardzo przyjazna.
Handel gazem wyznacza kierunki rosyjskiej polityki.
- Dlatego odebranie przez Polskę rynku zbytu na rosyjskie surowce mogłoby nawet doprowadzić do zniszczenia rosyjskiego systemu politycznego. Oczywiście, że dla Rosji relacje z Polską jako krajem członkowskim Unii – ze względu na potrzebę ułożenia dobrych relacji Moskwy ze Wspólnotą – są również istotne. Jednak moim zdaniem, ważniejsze są tak naprawdę względy ekonomiczne i perspektywa wydobycia w Polsce na dużą skalę gazu. Przecież ci wszyscy oligarchowie związani z Kremlem, i sam Putin, są uzależnieni od dochodów z eksportu surowców energetycznych. Rosja tak naprawdę produkuje jedynie karabiny kałasznikow, matrioszki i paliwa. Problem w tym, że sprzęt wojskowy szybko się starzeje, a trzeba ponosić duże nakłady na unowocześnianie go, aby zapewnić jego konkurencyjność na rynkach zagranicznych. Obecnie rozwijane są głównie projekty broni i środków militarnych, które powstały jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. Ale wkrótce okażą się przestarzałe i nikt nie będzie ich potrzebował. Matrioszek Europa specjalnie nie potrzebuje… Jeśli więc jeszcze Polska przejęłaby nawet część rynków zbytu na rosyjski gaz, Moskwa mocno by to odczuła. To jest prawdziwa przyczyna zmiany polityki Kremla wobec Polski.
Dziękuję za rozmowę.
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 15-16 stycznia 2011, Nr 11 (3942) (" Kluczem jest gaz")


prywatny blog
Na naszych oczach, przy biernej postawie polityków, mediów, służb specjalnych, dzieje się ostatni akt utraty suwerenności naszego kraju.
Afera hazardowa „warta” być może 0,5 mld PLN skutecznie przesłania megaaferę, w której Polska straciła jakieś 1500 mld PLN.
Megaafera nie zostaje zauważona, być może dlatego, że ma rozmiar niewiarygodny, choć tak łatwo sprawdzalny.
W czasie, kiedy kolejne rządy szukają dywersyfikujących rozwiązań dostawy paliw, po cichu rozdawane są polskie zasoby ropy i gazu obcym firmom. Oficjalna wersja Głównego Geologa Kraju jest taka: „Przekazujemy zasoby w celu ich rozpoznania, nie posiadamy środków na ten cel i nowoczesnych technologii”.
To kłamstwa.
Od dziesiątków lat, w tym także w ostatnim 20 – to leciu, manipulowano informacją geologiczną. Np. coroczne Bilanse Zasobów Kopalin (PIG) informują, że mamy jedynie 150 mld m3 gazu (na 10 lat eksploatacji) i 19,5 mln ton ropy (na 1,3 roku eksploatacji).
Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, z chwilą przekazania zasobów w celu rozpoznania, od razu wiadomo, że pod Kutnem zasób gazu przekazany w 2007 roku FX Energy to ok. 500 mld m3, a gaz przekazany firmie Chevron w 2009r. (obie firmy z USA) to ok. 1000 mld m3 (1 bln). Zasoby te po prostu, były dawno, poprzez kilka tysięcy wierceń w latach 60 i 70 - tych XX wieku i inne (satelitarne) w latach następnych, rozpoznane, a informacje utajniono polskiemu społeczeństwu i przekazywano agenturze KGB.
Nie ujawnienie tych zasobów było i jest tym na rękę, którzy mają biznes na sprowadzaniu gazu z Rosji.
Przekazano obecnie w obce ręce zasoby gazu w ilości ok. 1,5 bln m3 (na ok. 150 lat zapotrzebowania obecnego Polski) za ok. 1% wartości (opłaty koncesyjne za wydobycie – 5,63 PLN/1000m3) ze stratą ok. 2000 mld PLN (cena gazu z Rosji to ponad 400 USD/1000 m3).
Zasoby te zostały dawno rozpoznane i firmy amerykańskie, o których mowa powyżej (w FX Energy jest były wiceprezes PGNiG), mają 100% pewności co do wielkości zasobów, czym się same chwalą na swoich stronach internetowych.
Manipulacja informacją przez Głównego Geologa Kraju, który wydał koncesje, polega na tym, koncesje wydaje (wydał obcym firmom ponad 30), jak twierdzi jedynie na rozpoznanie zasobów.
Dają się na to nabierać wszyscy, nie znając prawa geologicznego i górniczego, które obecnie w Art. 12 stanowi że: kto rozpoznał złoże…może żądać pierwszeństwa do jego eksploatacji przed innymi. Oznacza to, że rozpoznanie jest jednoznaczne z prawem do eksploatacji.
To samo w Art. 15 jest kontynuowane w projekcie nowego prawa g i g – druk sejmowy 1696.
Projekt nowego prawa g i g zmierza do totalnego przejęcia wszelkich zasobów energetycznych (oraz pozostałych) przez organ koncesyjny podległy Głównemu Geologowi Kraju w jednym celu – przekazania tych zasobów w ręce prywatnych firm przetargowo lub bez przetargu. Z pominięciem interesu państwa, samorządów i obywateli, czyli obecnych właściciel. Których pozbawia się możliwości korzystania z własnych zasobów.
Dodatkowo jeszcze w nowym prawie wymyślono możliwość bezwzględnego wywłaszczenia z nieruchomości wszystkich właścicieli obecnych przez tego, który uzyskał koncesję na rozpoznanie i/lub eksploatację.
Np. FX Energy ma już tereny o pow. 8,5 tys. km2 terenów w Polsce, które może przejąć na min. 50 lat, wywłaszczając wszystkich, jeśli zobaczy w tym jakiś interes. Nowe prawo g i g ma ułatwić także znakomicie przekazanie węgla brunatnego w obce ręce. Węgiel brunatny ma „iść” z prywatyzacją energetyki, co oznacza, że za oczekiwane 12 mld PLN (obecnie szacunki dochodzą do 25 mld PLN) z prywatyzacji sektora energetycznego utracimy zasoby o wartości setek mld PLN. Samorządy i organizacje społeczne eliminuje się skutecznie z procesu koncesyjnego, poprzez kolejne prawne ograniczenia ustawowe, celowe manipulacje prawem.
To wszystko staje się niewiarygodne poprzez swoją prostotę. Wydaje nam się, że nikt nie może zabrać nam naszych domów, działek, pól i lasów.
A jednak – wystarczy przeczytać choćby skrót projektu nowego prawa geologicznego i górniczego, żeby zrozumieć grozę sytuacji.
Udało się, przy biernej postawie praktycznie wszystkich sił politycznych, zatrzymać listem otwartym do Prezydenta i Premiera, Marszałków Sejmu i Senatu (dostali wszyscy posłowie) spowolnić legislację tego prawa (ustawa miała wejść w życie 1 lipca 2009r.).
Sejm uchwalił powołanie Nadzwyczajnej Podkomisji Sejmowej ds. druku 1696 – projekt nowego prawa geologicznego i górniczego, po bezskutecznej wielomiesięcznej dyskusji w podkomisji, samorządy i organizacje społeczne przestały w niej uczestniczyć decyzją Przewodniczącego i posłów PO. Z uzyskiwanych informacji posiadamy wiedzę, że z wielu wniesionych poprawek niewiele poprawek wniosła Podkomisja do projektu rządowego (projekt Głównego Geologa Kraju), projekt wkrótce ma trafić do drugiego czytania.
Podsumowując – zajmujemy się wszyscy duperelami, a tu kradną, zupełnie bezkarnie, wszystko co dla nas najcenniejsze. Zwłaszcza przyszłość. Mogliśmy być Norwegią czy Kuwejtem, a jesteśmy nędzarzem wycyckanym przez zgraję mafijnych „elit politycznych”.
Może czas z tym skończyć, póki jeszcze coś zostało?
Może warto społeczeństwu ujawnić wszystkie bzdury o budowie dla nas bezpieczeństwa energetycznego, w ramach którego pozbywamy się własnych paliw jako źródła dochodów, by kupować od innych za ciężkie pieniądze.
Te bzdury o bezpieczeństwie energetycznym w ramach czego pozbywamy się za grosze dochodowych spółek energetycznych wraz z zasobami.
O potrzebie budowy elektrowni atomowych wtedy, kiedy zapotrzebowanie na energię stale spada, a wydano już pozwolenia na 12,5 tys. MW przyłączenia energii wiatrowej, (zostały do rozpatrzenia wnioski na 54 tys. MW), t.j. na 1/3 zainstalowanej obecnie mocy wszystkich elektrowni. Wtedy, kiedy dostępne zasoby geotermiczne (skał i wód) mogą zapewnić moc energii elektrycznej na ok. 50 tys. MW.
O konieczności realizacji projektu CCS – wychwytywania, sprężania i zatłaczania spalin ze spalania węgla brunatnego przez PGE (przygotowane do sprzedaży na giełdzie) w najcenniejsze geotermalne pokłady utworów solanek jurajskich w centralnej Polsce.
Może ktoś to powie poprzez media ogłupiałemu społeczeństwu i uratuje ten kraj?
Urzeczywistnijmy słowa Jana Pawła II:
„To jest nasza Ojczyzna, to jest nasze być i mieć, nikt nie może odebrać nam naszego być i mieć”


Justyna Szymańska
2009-01-28 23:25:43, aktualizacja: 2009-01-28 23:26:23
Czy Polska ma szansę stać się drugą Norwegią, która pod względem wydobycia gazu jest samowystarczalna? Istnieje spora szansa, by przynajmniej w połowie pokrywać krajowe zapotrzebowanie dzięki własnemu wydobyciu. Gigantyczne złoża gazu ziemnego odkryto m.in. pod Kutnem.
Potwierdzona już wielkość kutnowskich złóż wynosi aż 500 mld metrów sześciennych [dla porównania, krajowe wydobycie w 2007 roku, według danych Państwowego Instytutu Geologicznego, wyniosło 5,2 mld metrów sześciennych - przyp. red.].
- Specjaliści są zgodni - potwierdza Mirosław Rutkowski, rzecznik prasowy Państwowego Instytutu Geologicznego. - Tak zwany blok Kutno jest strukturą bardzo perspektywiczną i rzeczywiście potencjalnie zawierać może nawet 500 mld metrów sześciennych gazu.
Dla specjalistów jest tylko jeden problem. Złoża zalegają ponad 6 km pod ziemią.
- To bardzo głęboko - mówi Mirosław Rutkowski. - Otwór badawczy
będzie więc niezwykle kosztowny.
Technologie wydobycia idą jednak naprzód. To, co do niedawna wydawało się nierealne i nieopłacalne, staje się możliwe. W wielu rejonach świata gaz wydobywa się z coraz głębiej położonych złóż. Gdyby kutnowskiego bogactwa naturalnego nie było można wykorzystać, czy zwróciliby na nie uwagę Amerykanie?
Złożami zainteresowana jest firma FX Energy z Salt Lake City w USA. Zdobyła już koncesję na próbne odwierty w rejonie Kutna.
- FX Energy ma już koncesję na poszukiwanie i wydobywanie ropy naftowej oraz gazu w okolicach Kutna - przyznaje Anna Szpetner z departamentu geologii i koncesji geologicznych Ministerstwa Środowiska. - Wydana koncesja w centralnej Polsce obejmuje 284 tys. akrów.
- Liczymy na wydobywanie w rejonie Kutna; uważamy, że są tam spore szanse na gaz - mówi Zbigniew Tatys, dyrektor FX Energy Poland sp. z o.o. - Projekt poszukiwawczy, który chcemy tam zrealizować, jest dość drogi. Złoża zalegają na głębokości 6 kilometrów. Dlatego w tej chwili rozmawiamy z różnymi firmami, by wspólnie do niego przystąpić. Wartość projektu wynosi od 60 do 100 milionów złotych. Myślę, że pierwsze kutnowskie odwierty powinniśmy wykonać w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat - dodaje dyrektor.
Zbigniew Burzyński, prezydent Kutna, nie ukrywa, że bogactwo "błękitnego paliwa" może mieć ogromne znaczenie dla miasta...
- Nie wiedziałem, że specjaliści oceniają, że w naszym rejonie gazu może być aż tak dużo - mówi Zbigniew Burzyński. - To dla nas fantastyczna wiadomość. Poszukiwania amerykańskiej firmy wydobywczej mogą podziałać jak magnes na inwestorów, a to da mieszkańcom nowe miejsca pracy. Pamiętam, że już 30 lat temu na ul. Łąkoszyńskiej w Kutnie robiono odwierty. Prace jednak zostały wtedy przerwane.
Dotarliśmy do informacji, że faktycznie we wrześniu 1979 roku Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, które od lat dominuje w tej dziedzinie, rozpoczęło wiercenia w Kutnie, z myślą o docelowej głębokości 6.100 metrów. Po niemal czterech latach poszukiwania zakończono z powodu problemów ze sprzętem. Poszukiwania przerwano, choć dowiercono się już na głębokość 5.966 metrów.


Rząd sprzedaje gazowe eldorado – prof. Mariusz-Orion Jędrysek
Aktualizacja: 2011-05-15 10:02 pm
Gaz zawarty w złożach łupkowych w Polsce jest wart co najmniej 1000 mld dolarów. Pasywność rządu Donalda Tuska sprawia, że zamiast na 70, dziś możemy liczyć zaledwie na 20 procent tej sumy i utratę pozycji gospodarza-decydenta
Skarb Państwa nie potrafi zadbać o zyski z potencjalnej eksploatacji gazu łupkowego w Polsce. Odwrotnie niż wielkie firmy poszukiwawczo-wydobywcze, które mimo ponoszonego ryzyka chcą płacić więcej za koncesje, niż żąda za nie państwo.
Podczas trzeciego czytania projektu ustawy Prawo geologiczne i górnicze posłowie, m.in. Wojciech Jasiński i Piotr Cybulski, pytali o zakres obrotu i rynkowej wartości koncesji na poszukiwania i eksploatację gazu w łupkach. Posła Cybulskiego interesowało, czy prawdą jest, że na rynku wtórnym jedna koncesja kosztuje od 50 do 100 mln złotych. Konkretna odpowiedź jednak ze strony rządowej nie padła.
Rzecz jasna, nikt nie podaje bezpośredniej wielkości kwoty transakcji dotyczącej obrotu koncesjami – to tajemnica handlowa i strategiczna każdej poszukiwawczej firmy geologiczno-górniczej. Niemniej jednak można ją oszacować na podstawie danych pochodzących z oficjalnych komunikatów firm i innych doniesień dostępnych w internecie. W Liście do Klubów Parlamentarnych wymieniłem kwotę 50-100 mln zł jako cenę jednej koncesji na rynku wtórnym, i na te kwoty – jak mniemam – powoływał się poseł Cybulski.
Bez kosztów i ryzyka
Gdyby rząd nie zrezygnował z przygotowanego przez rząd PiS projektu powołania Polskiej Służby Geologicznej (PSG) jako organu państwa, a miesiąc po zaprzysiężeniu, z niejasnych przyczyn, nie rozwiązał społecznie działających organów doradczych (Rada Geologiczna, Rada Górnicza, Honorowy Komitet Głównych Geologów Kraju, Komisja Geoekologii i Metod Analitycznych), to nie tylko dziś, ale już dwa lata temu byłoby wiadomo, ile są warte wspomniane koncesje. W zastępstwie rządu, jak i istniejącej Państwowej Służby Geologicznej chciałbym podać przykładową wycenę wartości koncesji na poszukiwanie gazu w łupkach. Wycena opiera się na szacowanej wartości transakcji (dane internetowe) zawartej pomiędzy firmami Talisman i San Leon w zakresie udziału w koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu z łupków w okolicach Braniewa i Gdańska.
Jedna firma zapłaciła drugiej gotówką około 1,5 mln euro. Ponadto firma nabywająca udziały w koncesji poniosła koszty badań sejsmicznych (2D) i prowadzi na swój koszt wiercenia badawcze dotyczące co najmniej 1000 m poziomych odwiertów, z dwiema opcjami na dodatkowe 500 m każda. A oto, co w zamian uzyskuje firma nabywająca koncesję: 30 procent udziału oraz dodatkowo opcję uzyskania dodatkowych 30 procent udziału za wykonanie kolejnego odwiertu na swój koszt. Sprawa w identyczny sposób dotyczy łącznie trzech obszarów koncesyjnych. Z tego wynika, że San Leon – za to, że oddał od 30 do 60 procent udziałów (w zależności od opcji), będzie dysponował kosztującymi kilkadziesiąt milionów dolarów wynikami badań i wiedzą dotyczącą wielkości zasobów gazu w łupkach występujących na swoich trzech obszarach koncesyjnych. Jeśli w oparciu o wartość rynkową kosztów badań związanych z poszukiwaniami poniesionych przez Talisman szacować wartość rynkową jednej koncesji, to trzeba ją ocenić na kwotę rzędu 50-100 mln zł za każdą. Za uzyskanie tych koncesji od Skarbu Państwa San Leon zapłacił, jak najbardziej legalnie, Skarbowi Państwa kilkaset tysięcy złotych. Jednocześnie nadal będzie dysponował 40-70 procentami udziałów w koncesji, a więc w potencjalnym przyszłym zysku liczonym w miliardach dolarów. To wszystko praktycznie bez ryzyka i kosztów – jeśli nie liczyć kilkuset tysięcy złotych wydanych na przygotowanie wniosku koncesyjnego i opłatę za uzyskaną koncesję. Gdyby Talisman sam złożył wniosek koncesyjny, tak jak to zrobił wcześniej San Leon, to za dokładnie te same nakłady poniesione na poszukiwania byłby właścicielem 100, a nie 30 czy 70 procent udziału w koncesji. Stąd, mimo że nie jestem ekonomistą, uważam, iż szacowana wartość koncesji jest wiarygodna.
Jeśli powyższe, bardzo szacunkowe kalkulacje są nieprzekonujące, to radziłbym stronie rządowej prześledzić oficjalnie anonsowane transakcje, np. ostatnią zawartą w maju br. pomiędzy Nexen a Marathon.
Miliardowe zyski
Jestem przekonany, że kwoty, jakie przytoczyłem, są raczej zaniżane, i to znacznie. Należy pamiętać, że największe ryzyko ponieśli pierwsi inwestorzy, którzy uzyskali koncesje w 2006 i 2007 roku. Wartość informacji geologicznej od nich uzyskanej, którą muszą się dzielić ze Skarbem Państwa, jest ogromna. Następne firmy ponosiły mniejsze ryzyko, a wynikająca z ich badań informacja geologiczna jest wielokrotnie mniej warta, bo już nie jest pierwsza. Stąd opłaty za każde następne koncesje udzielane po dłuższej przerwie powinny rosnąć wielokrotnie. Jeśli dziś wiadomo, z prawdopodobieństwem np. 50 procent i bez wierceń, że gaz na jednej koncesji może być wart kilka miliardów dolarów, to ile kosztuje koncesja lub choćby udział w niej?
Takie proste kalkulacje przedstawiłem dwa miesiące temu na jednej z konferencji, w której uczestniczyli także przedstawiciele Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego (w tym jego dyrektor), pełniącego rolę państwowej służby geologicznej. Skoro strona rządowa utrzymuje, że PIG świetnie spełnia zadania służby geologicznej, to dlaczego o tak kluczowej sprawie, jak rynkowa wycena koncesji, obecni na konferencji, a szczególnie aktywnie dyskutujący przedstawiciele PIG nie poinformowali rządu o możliwych wartościach koncesji na poszukiwania? Możliwe, że zarobiliby w ten sposób dla Polski kilkaset milionów złotych (jeszcze było to możliwe). To i wiele innych okoliczności dowodzi, że w obecnej sytuacji prawnej i wewnętrznej strukturze PIG nie jest w stanie być organem państwa działającym wyłącznie w jego imieniu.
Drugiej Norwegii nie będzie
Wróćmy jednak do oszacowań wartości koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu w łupkach. Gdybym nawet omyłkowo zawyżył dziesięciokrotnie powyższe szacunki (a równie dobrze pokazane szacunki mogą być mocno zaniżone), to i tak byłoby to jeszcze dziesięć razy więcej niż kwota, jaką pobiera polski rząd za udzielenie koncesji, i to wraz z użytkowaniem górniczym (sic!). Tę ostatnią sprawę zresztą bardzo mgliście tłumaczy strona rządowa, tak jakby kwota za użytkowanie górnicze nie była jeszcze pobrana – a według mojej wiedzy, prawdopodobnie już jest pobrana i zawiera się w wymienionej żenująco niskiej kwocie od 29 do 30 mln zł łącznie za wszystkie koncesje i użytkowanie górnicze. Innymi słowy, jeśli mam rację, to za jedną koncesję poszukiwawczą państwo polskie pobiera 1 procent (!) lub ułamek procenta jej wartości rynkowej. Jeśli tak, to teraz trzeba pomnożyć utratę kilkudziesięciu (kilkuset?) milionów złotych na każdej koncesji na poszukiwania przez liczbę kilkudziesięciu koncesji (nie mniej niż 65 – bo na tyle subiektywnie oceniam liczbę bezsensownie wydanych koncesji). Te kalkulacje opiewają na miliardy złotych, które Skarb Państwa mógł zarobić, i to w większości w twardej walucie.
Co najmniej od czasów Adama Smitha wiadomo, że towar jest wart tyle, ile ktoś za niego jest gotów zapłacić. Rynek wtórny pokazał, że firmy, mimo ponoszonego ryzyka, są gotowe płacić o wiele więcej za koncesje na poszukiwania, niż państwo za nie żąda. Co gorsza, przy obecnym stanie prawnym, a także przy tym właśnie uchwalonym Prawie geologicznym i górniczym, wydając koncesje na poszukiwanie i rozpoznanie dowolnego złoża kopaliny, wiążemy sobie ręce na przyszłość w odniesieniu do wydobycia tej kopaliny, kopalin towarzyszących (opłata eksploatacyjna niższa o 50 procent) i innych działań (np. wielce zyskowne zatłaczanie CO2 pod łatwymi do spełnienia warunkami). Koncesję na wydobycie bowiem trzeba wydać temu, kto dokonał odkrycia złoża i kto dysponuje prawem do informacji geologicznej dla obszaru koncesyjnego. Jedno i drugie mają tylko firmy, które posiadają koncesję poszukiwawczą. Dlatego utrzymuję, że Skarb Państwa w praktyce dostanie tyle, ile uznają za słuszne koncesjonobiorcy – czyli firmy, o których w wielu przypadkach państwo nic nie wie, np. kto jest ich właścicielem. Oczekiwany model norweski (o którym wspominał m.in. świetny ekspert Grzegorz Pytel) i około 70 proc. udziału Skarbu Państwa w zyskach nie mają już najmniejszych szans na realizację w Polsce.
Jaki jest więc interes państwa? Jeśli gaz zawarty w złożach jest wart co najmniej 1000 mld dolarów (1 bln), to ile z tego będzie miało państwo polskie, powinna już trzy lata temu liczyć służba geologiczna. Jeśli nie zostaną podjęte przełomowe kroki, to zysk Skarbu Państwa będzie mniejszy niż 20 procent, i to tylko w zakresie najprostszych, bo podatkowych, opłat – bez szans na efekt multiplikacji wynikający np. z rozwoju własnych technologii. Innymi słowy, uwzględniając koszty poszukiwań, wydobycia, transportu itd. – na potencjalnej eksploatacji, księgowo Skarb Państwa straci bezpośrednio nie mniej niż 500 mld złotych. Jest to więcej niż np. dotacje netto uzyskane (wykorzystane) z Unii Europejskiej.
Rząd wybiera milczenie
Skoro obecny rząd nie potrafi odpowiedzieć na fundamentalne pytania dotyczące obrotu strategicznymi koncesjami, to znaczy, że całość odbywa się poza wiedzą Skarbu Państwa i w ogóle państwa jako właściciela kluczowych zasobów geologicznych. Mimo apeli posłów i członków poprzedniego rządu polityka geologiczna nie ulega zmianie (gaz w łupkach to element polityki geologicznej), a proponowane rozwiązania stan ten pogarszają. Potwierdza to tylko to, co mówiłem wielokrotnie wcześniej, że polską geologię w wymiarze państwowym trzeba zbudować od nowa, zdecydowanie bazując na tym, co mamy, ale z nową koncepcją dbania o interes silnego państwa. Kwestie koncesyjne, zasadnicze dla interesu państwa, powinny być weryfikowane i oceniane przez wyspecjalizowaną służbę geologiczną, jaką miała być ustawowo konstruowana (w latach 2006-2007) Polska Służba Geologiczna. Podstawą uzyskanej wiedzy rynkowej miał być los pierwszych kilkunastu wydanych przeze mnie i z mojej inicjatywy, jako ówczesnego głównego geologa kraju, koncesji.
Uważałem, że po wydaniu kilkunastu procent koncesji należało nie tylko przerwać koncesjonowanie, ale też milczeć – stąd nie wspominałem o gazie w łupkach w swoim Sprawozdaniu… (www.morion.ing.uni.wroc.pl/tek...? action=view&id=343). A to dlatego, aby w spokoju przygotować państwo prawnie (Pgg) i organizacyjnie (PSG itd.) do tak wielkiej inwestycji w dziedzinie gospodarki i środowiska, ale też choćby dlatego, aby bez pijarowskich nagłośnień umożliwić prowadzenie badań, które właśnie przez głośny rządowy PR są utrudnione. Miało to m.in. zapobiec (zanim powstanie strategia wypracowana przez nowo powołaną Polską Służbę Geologiczną i nowe prawo) problemom, jakie dziś napotykają firmy poszukiwawcze.
Milczeć już dłużej nie sposób – stąd wysłałem blisko rok temu list otwarty do premiera Donalda Tuska, na który do dziś nie dostałem odpowiedzi. Mam prawo nie mieć racji, bo nie posiadam dostępu do wiedzy, narzędzi i możliwości działania, jakimi dysponuje rząd – a ten satysfakcjonujących informacji nie udziela. Nie mogę też liczyć na pomoc służby geologicznej, za jaką rząd uważa PIG. Mam jednak prawo pytać, wyciągać wnioski i wskazywać nieprawidłowości. Taki jest mój nie tylko obywatelski obowiązek, ale obowiązek osoby, która z własnej inicjatywy przygotowała i uruchomiła poszukiwania gazu w łupkach w Polsce. To zostało zmarnowane! Na swoje pytania wielu posłów nie otrzymało odpowiedzi w zakresie, w jakim rząd miał obowiązek mieć pełną wiedzę. Na rzeczową odpowiedź w najbliższym czasie nie liczę więc i ja. Czy ktoś na nią liczy?
Prof. Mariusz-Orion Jędrysek
Autor jest pracownikiem naukowym w Zakładzie Geologii Stosowanej i Geochemii Uniwersytetu Wrocławskiego; był podsekretarzem stanu i głównym geologiem kraju w rządzie PiS.
Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 16 maja 2011, Nr 112 (4043)

>>> siódmy artykuł o gazie łupkowym :

Zamach na polskie zasoby naturalne – prof. dr hab. Artur Śliwiński
Aktualizacja: 2011-05-14 6:05 pm
Polska doczekała się chwili przełomowej. Chwilę tę określa, naszym zdaniem, moment uchwalenia przez władze państwowe bezprecedensowego aktu całkowitej rezygnacji z ochrony dóbr narodowych oraz oddania w ręce zagranicznych korporacji polskich zasobów naturalnych.
Uchwalenie aktu rezygnacji z ochrony polskich dóbr narodowych i przyzwolenie na ich jawny rabunek jest działaniem ostatecznie definiującym charakter obecnych władz państwowych w Polsce jako władz nie respektujących polskich interesów gospodarczych i politycznych. To, iż ten akt rezygnacji starano się zakamuflować mętnymi zapisami uchwalonej przez Sejm 24 kwietnia 2011 roku ustawy „Prawo geologiczne i górnicze”, niczego nie zmienia.
Niniejsze opracowanie jest niezbędne dlatego, iż argumentacja oraz oficjalne komentarze do nowej ustawy „Prawo geologiczne i górnicze” uciekają od oceny społeczno-ekonomicznej zasadności zawartej w niej regulacji. Niestety, również krytyka tej ustawy była prowadzona raczej z pozycji odległych od ekonomii, co osłabiało ich trafne i przekonywujące oceny. Dla nas istotne znaczenie ma fakt, że wspomniana ustawa stanowi kulminację wieloletniego procesu legislacyjnego w Polsce, który przekształcił się w praktykę legalizacji nieprzejrzystych interesów.
Czujemy się zobowiązani do przypomnienia elementarnych stwierdzeń ekonomicznych, które powinny być znane i respektowane przez władze państwowe. Przypominamy, że ekonomia przestrzega przed destrukcyjnym użytkowaniem zasobów naturalnych (w szczególności nieodnawialnych), którym to mianem określa ich nadmierną, rozrzutną oraz degradującą warunki przyrodnicze eksploatację. Wszyscy powinni wiedzieć, że w tym zakresie nie może być mowy o stosowaniu liberalnych reguł „wolnego rynku”. Reguły te nie zapewniają niezbędnej ochrony zasobów naturalnych przed rabunkowymi metodami i technologiami eksploatacji tych zasobów. Znajduje to potwierdzenie we współczesnej historii gospodarczej, która szeroko przedstawia negatywne skutki stosowania „zasad” neoliberalnej ekonomii do gospodarowania zasobami naturalnymi oraz prób kosmopolityzacji własności tych zasobów.
Współczesna krytyka neoliberalizmu dotyczy szczególnie zagadnień gospodarowania zasobami naturalnymi. Przede wszystkim wskazuje, że nie wolno lekceważyć konsekwencji rosnącego popytu na zasoby naturalne – z jednej strony i ograniczonej dostępności – z drugiej strony. Współczesne społeczeństwa i rządy martwią się rosnącymi wskaźnikami zużycia zasobów naturalnych, zwłaszcza nieodnawialnych. Pod adresem rządów ze strony ekonomistów kierowane są ostrzeżenia przed lekceważeniem specyficznych uwarunkowań gospodarki zasobami naturalnymi oraz zachęty do bardziej racjonalnej i wyważonej eksploatacji zasobów naturalnych. Nie chodzi przy tym o werbalne postulaty ograniczenia marnotrawstwa i skłanianie do korzystania z efektywnych i bezpiecznych technologii, lecz przede wszystkim o stosowanie rachunku kosztów i korzyści społecznych; zwłaszcza w zakresie analizy oddziaływania regulacji prawnej (RIA) oraz analizy oddziaływania na środowisko (EIA ). Rząd w Polsce, przygotowując projekt regulacji prawnych dotyczących liberalizacji wykorzystania zasobów naturalnych, tych podstawowych warunków nie dopełnił, mimo międzynarodowych zobowiązań stosowania tych analiz w procesie podejmowania decyzji istotnych społecznie i gospodarczo. A przecież decyzje dotyczące losu zasobów naturalnych są bezapelacyjnie istotne. Nawet tak elementarny wymóg, jak uzasadnienie celowości regulacji prawnej nie został prawidłowo spełniony.
Skandal pierwszy: brak strategii wykorzystania zasobów naturalnych
Nowa ustawa Prawo geologiczne i górnicze obnaża brak strategicznego planu wykorzystania zasobów naturalnych. W sytuacji, gdy otwiera się szeroka perspektywa eksploatacji gazu łupkowego, jest to fakt ujawniający skrajną nieodpowiedzialność dzisiejszych władz państwowych (co też jest określeniem zbyt delikatnym i nie wyczerpującym istoty rzeczy).
Przypomnijmy, że według raportu amerykańskiego Departamentu Energii z 5.04.2011 roku Polska posiada zasoby gazu łupkowego szacowane na ok. 5,3 bilionów metrów sześciennych, co jest równoznaczne z trzystuletnim zużyciem gazu w Polsce.
Z góry więc można założyć, że jeśli takiego planu nie ma, a w dodatku nie jest on przewidywany, polskie zasoby naturalne przestaną mieć znaczenie strategiczne i staną się łatwym łupem wielkich koncernów wydobywczych. Dla Polski mogą mieć one znaczenie tylko wtedy, gdy jest realizowana przemyślana i realistyczna strategia ich wykorzystania. Z planowaniem strategicznym jest dokładnie jak z myśleniem: jeśli ktoś nie myśli, nie powinien liczyć na to, że pomoże mu to rozwiązać zasadnicze problemy.
Oznacza to brak uporządkowania procesów gospodarowania zasobami gazu w czasie i przestrzeni, czyli puszczenia ich na żywioł. W szczególności, trzeba będzie liczyć się z kolizją między działaniami koncernów wydobywczych i ładem przestrzennym. Jednak sprawy te nie zostały w ustawie nawet dotknięte. Jej zapisy umożliwiają bezkarne zakłócenie ładu przestrzennego w skali kraju. Choć art. 7 ustawy zastrzega, że działalność wydobywcza nie może naruszyć „przeznaczenia nieruchomości określonego w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego oraz w odrębnych przepisach”, jest to klauzula zbyt werbalna, aby blokowała silne ingerencje w gospodarkę przestrzenną. Zwróćmy uwagę na określenie „nie może naruszyć przeznaczenia nieruchomości”. Nie oznacza ono, że działalność wydobywcza nie może dewastować ładu przestrzennego. Taki jest też wydźwięk deklarowanej przez twórców ustawy (błędnej) zasady podanej w uzasadnieniu projektu ustawy, „że jeżeli plan miejscowy ani inne powołane wyżej uwarunkowania nie zawierają zakazu wydobywania kopaliny, nie byłoby przeszkody do podjęcia działalności w tym zakresie”.
Nie zostały wyodrębnione tereny chronione przed ewentualną dewastacją. I wreszcie, zabrakło budżetowania, umożliwiającego planowanie wpływów i wydatków z tytułu eksploatacji zasobów. Urzędnikom państwowym możemy zdradzić tajemnicę: jeśli nie ma planu finansowego, to z pewnością wydatki przewyższą wpływy.
Ustawa została sporządzona w duchu neoliberalnym. Świadczy o tym załączone do niej uzasadnienie. Jej twórcy zapewniają, iż nadrzędnym celem jest usunięcie barier utrudniających podejmowanie i wykonywanie działalności w zakresie geologii i górnictwa, pobudzanie przedsiębiorczości i zwiększenie pewności inwestowania, „co powinno zapewnić racjonalną gospodarkę złożami kopalin w ramach zrównoważonego rozwoju”. Zazwyczaj takie sformułowania stosowane są wtedy, gdy ktoś stara się upiększyć niezbyt atrakcyjny produkt. Z tego zapewnienia wynikałoby, że to przedsiębiorcy są beneficjentami regulacji prawnej, a tymczasem przez wszystkie szczeliny drzwi i okien wciska się prawda, że to nie przedsiębiorcy, lecz wielkie koncerny amerykańskie są faktycznymi beneficjentami tej regulacji. Wystarczy przyjrzeć się choćby kryteriom przetargu na koncesje, które spychają zwykłych przedsiębiorców na margines wielkiego biznesu. W jaki sposób usuwanie barier i „pobudzanie przedsiębiorczości” mają zapewnić racjonalną gospodarkę złożami i kopalinami? Tego autorzy projektu ustawy nie wyjaśniają. To właśnie ustawa powinna zapewnić racjonalną gospodarkę zasobami naturalnymi, a nie jakieś usuwanie czy pobudzanie. Jeśli pod tym uzasadnieniem kryje się przemyślana koncepcja racjonalności ekonomicznej, należałoby autorów ustawy zgłosić do nagrody Nobla.
Skrajnym wyrazem neoliberalnego charakteru ustawy jest wprowadzenie wtórnego obrotu koncesjami poszukiwawczymi, czyli możliwości ich swobodnej odsprzedaży. Ponieważ do tych koncesji przypisano prawo pierwszeństwa do koncesji wydobywczych, sytuacja musi wymknąć się spod kontroli: każda świnia może robić z Polski chlew.
To są rozwiązania sprzyjające rabunkowej eksploatacji tych zasobów. A jednocześnie pomijają one zagrożenia, które niesie beztroskie traktowanie ekonomicznych aspektów problemu.
Takie podejście może zemścić się dalszą – już mocno zaawansowaną – de-industrializacją polskiej gospodarki. Mamy na myśli zagrożenie określane mianem choroby holenderskiej : nawet ograniczony przypływ waluty z tytułu eksportu gazu może skutkować wzrostem kursu złotego, co pośrednio będzie pogarszać konkurencyjność wyrobów przemysłowych. W dłuższej perspektywie grozi to niechybnym cofnięciem Polski na pozycje kraju rolniczo-surowcowego, typowe dla gospodarek kolonialnych.
Powinno być inaczej. Mądra strategia wykorzystania złóż gazu łupkowego, oparta na dominacji polskiej własności, mogłaby stanowić niepowtarzalną szansę wyjścia z permanentnego kryzysu i odrodzenia gospodarczego.
***
Brak ze strony rządu strategicznego planu wykorzystania zasobów naturalnych nie znaczy, że taki plan nie istnieje. Jest możliwe (czy raczej pewne), że taki plan wykorzystania polskich zasobów naturalnych znajduje się w Waszyngtonie jako część strategicznego zabezpieczenia interesów Stanów Zjednoczonych.
Skandal drugi: zamach na własność prywatną
Ważnym aspektem nowego Prawa geologicznego i górniczego jest bezpardonowy, urągający konstytucji zamach na własność prywatną. Sprawdziły się obawy, że „wydzielenie” własności górniczej stanie się furtką do poważnego naruszenie prawa własności, skoro jest ona rzeczowo podziemną częścią nieruchomości gruntowych stanowiących w znacznej mierze własność prywatną.
W szczególności świadczy o tym następujący art. 142.1 omawianej ustawy: „Właściciel nie może sprzeciwić się zagrożeniom spowodowanym ruchem zakładu górniczego, który jest prowadzony zgodnie z ustawą”.
Jest to zapis bezprecedensowy i dający koncernom wydobywczym nieograniczone możliwości ingerowania w sferę prywatnej własności nieruchomości. Ustawodawca usiłuje zachować pozory ochrony własności prywatnej, a czyni to za pomocą dyskretnego sprowadzenia zagadnienia ochrony własności do kwestii ochrony interesów właściciela. Taki zabieg jest niedopuszczalny, zwłaszcza kiedy naruszanie praw własności jest niejako wkomponowane w działalność wydobywczą. Jest to de facto legalizacja naruszeń praw własności na wielką skalę, usprawiedliwiana podrzędnym argumentem ułatwienia działalności geologicznej i górniczej. I oczywiście jest to także szczególne uprzywilejowanie – bezkarnością – łamania praw własności. Organy państwa mają chronić własność, a nie wystawiać ją na zagrożenia ze strony kapitału zagranicznego, który przecież nie jest święty.
W przytoczonym art. 142.1 przyznaje się właścicielom ograniczone prawo żądania naprawienia wyrządzonej tym ruchem (zakładów górniczych – przypis autora) szkody, na zasadach określonych ustawą. Problem polega na tym, że ustawodawca zasad tych nie wskazuje.
Jakie funkcje związane z ochroną interesów właścicieli nieruchomości (nadzorcze, pomocnicze, arbitrażowe itp.) przejmują wobec tego organy państwowe? Żadne. Innymi słowy, nie zamierzają one interweniować nawet w skrajnych przypadkach naruszenia interesów właścicieli nieruchomości, zagrożonych owym „ ruchem zakładów górniczych” (ustawodawcę powinno stać na nazywanie rzeczy po imieniu). Ustawa nie zobowiązuje koncesjonariuszy do jakiegokolwiek wynagrodzenia za poważne uszczuplenie praw majątkowych właścicieli nieruchomości, tylko odsyła żądających naprawienia szkód do sądu gospodarczego. Każdy, kto ma jakieś pojęcie o funkcjonowaniu polskich sądów gospodarczych i kodeksie cywilnym wie o poważnej asymetrii występującej między osobami fizycznymi a organizacjami gospodarczymi, zwłaszcza wielkimi. Procesowanie się o odszkodowania z wielkimi organizacjami gospodarczymi jest nie tylko obarczone wysokimi kosztami, ale także może wywoływać dodatkowe retorsje (koncerny mając prawo naruszania własności mogą posunąć się dalej). A przede wszystkim jest nieskuteczne.
Na domiar złego zgodnie z art. 149.1 sądowe dochodzenie roszczeń jest możliwe dopiero po wyczerpaniu postępowania ugodowego, a praktycznie po upływie dwóch miesięcy od zgłoszenia roszczeń. Każdy może się domyślić , jakie to daje koncernom możliwości nacisku na poszkodowanych.
Nie zaniedbano także nadużycia środków administracyjnych. Z gracją słonia w składzie porcelany zmieniony został art. 125.1 ustawy o gospodarce nieruchomościami, który wskutek tego nabrał szczególnego znaczenia: „Starosta, wykonujący zadanie z zakresu administracji rządowej, może, w drodze decyzji, ograniczyć sposób korzystania z nieruchomości niezbędnej w celu poszukiwania, rozpoznawania, wydobywania kopalin objętych własnością górniczą”. Każdej nieruchomości.
***
Ingerencja w stosunki własności nie może naruszać prawa własności, lecz może jedynie dotyczyć sposobu wykonania prawa. W tych przypadkach sięga ona znacznie dalej Nie chodzi bynajmniej o to, czy taka ingerencja jest bardziej lub mniej dolegliwa, lecz o to, że jej wprowadzenie radykalnie zmienia ustrój społeczno-gospodarczy. Nie ma tutaj mowy o ograniczeniu praw własności prywatnej względami publicznymi, lecz warunkami pomnażania zysków. To czyni przepisy ustawy zasadniczej bezużytecznymi (jak w czasach komunistycznych – deklaratywnymi). Dotyczy to szczególnie art. 21, który w punkcie 1 głosi, że „Rzeczpospolita Polska chroni własność i prawo dziedziczenia”, ale także art. 64 przewidującego ograniczenie własności tylko w zakresie, w jakim nie zostaje naruszona istota prawa własności.
Skandal trzeci: forsowanie neokolonializmu
Nie ma wątpliwości, że ustawa Prawo geologiczne i górnicze – regulująca gospodarkę polskimi zasobami naturalnymi – jest jakby wielką pieczęcią z napisem NEOKOLONIALIZM przyłożoną do kart dwudziestoletniej historii gospodarczej Polski. Nie potrzeba wielkiej wnikliwości, aby w omawianych zabiegach legislacyjnych rozpoznać typowe wzory ekspansji koncernów naftowych i gazowych na kraje Ameryki Łacińskiej, Bliskiego Wschodu, Azji Środkowej itp. Nie ma żadnych danych, które wskazywałyby na ograniczenie sygnalizowanych tendencji ekspansjonistycznych lub oszczędzanie Polski. Dążenie do krociowych zysków przeważa nad sympatiami politycznymi. Zresztą Polska nie jest darzona szczególnymi sympatiami. Górę bierze raczej hałaśliwy antypolonizm.
Taki punkt widzenia jest źle przyjmowany przez władze polityczne i oficjalne media. Wywołuje on bowiem wilka z lasu, ujawniając zjawiska składające się na kontinuum przemian zachodzących w gospodarce i polityce. Jego istotą jest przejmowanie polskich zasobów kapitału przez czynniki zagraniczne. Dziś nie ulega wątpliwości, że ich przejmowanie nie było rezultatem mądrych koncepcji ekonomicznych, lecz importem wypróbowanych wcześniej technologii zdobywania terytoriów i władzy. A towarzyszyły temu dwa charakterystyczne zjawiska: zaciemniania sytuacji ekonomicznej (zwłaszcza stosunków własnościowych) oraz ograniczanie na różne sposoby polskiego przemysłu i zaplecza naukowo-technicznego. Przejmowanie zasobów naturalnych może być uwieńczeniem tych przemian.
Pytanie, czy wskutek podporządkowania polskich zasobów naturalnych gospodarka ostatecznie przekształci się w typową gospodarkę neokolonialną jest więc pytaniem zasadnym.
Jednym z ważniejszych warunków takiego obrotu spraw było znamienne przeorientowanie dyskusji nad rozwojem społeczno-gospodarczym Polski z rozważań ekonomicznych na spekulacje polityczne. Poziom wiedzy i realizmu ekonomicznego, który cechuje dotychczasowe spory wokół krytykowanej ustawy, jest żenujący. W obrębie tych sporów (najchętniej toczonych poza zasięgiem opinii publicznej) ujawnienie istnienia wielkich złóż gazu łupkowego zrodziło dwie sprzeczne tendencje. Pierwsza z nich – bardziej lub mniej ostrożnie formułowana – z eksploatacją złóż gazu wiąże wielkie nadzieje, nie zwracając uwagi na złożone uwarunkowania ekonomiczne i polityczne. Druga przeciwnie, bagatelizuje znaczenie istnienia i warunków eksploatacji tych złóż. Wyjaśnienie sprzeczności między tymi tendencjami powinno być bardzo pouczające.
Najpierw jednak warto przyjrzeć się stanowisku rządu Donalda Tuska – inicjatora nowej ustawy Prawo geologiczne i górnicze. W ogólnym zarysie stanowisko to sprowadza się do bagatelizowania zagadnienia eksploatacji złóż gazu łupkowego. Przebija się to wyraźnie przez ustawowe zapisy. Niektóre z nich są sformułowane tak, jakby zagadnienie wykorzystania tego wielkiego bogactwa natury w ogóle nie istniało. Ale z drugiej strony, ustawa ścieli czerwony dywan dla wejścia koncernów zachodnich.
Bagatelizowanie zagadnienia eksploatacji złóż gazu łupkowego wyraża się przede wszystkim (co wcześniej staraliśmy się uwypuklić) w nieprzygotowaniu długookresowego planu strategicznego gospodarowania tymi złożami. Plan taki powinien jasno określać, czy eksploatacja tych złóż będzie oparta na dominacji polskiej własności (najlepiej państwowej) i wykorzystaniu własnego potencjału geologicznego i górniczego, czy przeciwnie – na dominacji kapitału zagranicznego. Tego jasno nie określono, zdając się pozornie na żywioł rynkowy, a w istocie rzeczy torując drogę i forsując liczne ułatwienia umożliwiające dominację kapitału zagranicznego. Konsekwencje wyboru strategicznego są w tym zakresie doniosłe.
Przykładów ukrytej preferencji kapitału zagranicznego w omawianej ustawie jest wiele. Jednym z tych przykładów jest niespotykany nigdzie dopuszczalny okres ważności koncesji wydobywczych: pół wieku. Nawet w okupowanym Iraku, gdzie amerykańskie koncerny wydobywcze zbierają obfite żniwo agresji, okres ten wynosi 30 lat. Drugi przykład dotyczy dostępu do złóż; ustawa przewiduje przetarg publiczny. Przetarg powinien opierać się na założeniu, że oferenci wchodzą w stosunki konkurencyjne, a więc nie tworzą spójnej grupy interesu. A przecież powszechnie wiadomo, że koncerny ubiegające się o wspomniane koncesje nie przypominają pod żadnym względem kolekcjonerów wystawianych na aukcji obrazów Nikifora. Są to organizacje o zasięgu światowym wspólnie kontrolujące wielkie terytoria i kraje, a także koordynujące politykę zdobywania nowych terytoriów (mając wielkie doświadczenie w tym zakresie). Przy tym korzystają z wydajnego wsparcia rządu i dyplomacji, a jeśli trzeba – wojska i służb specjalnych. To zaś oznacza, iż mogą dyktować warunki koncesji, chyba że stawia się przed nimi próg opłacalności. Poseł Piotr Cybulski (PiS) na jednym z ostatnich posiedzeń sejmowych komisji zajmujących się projektem ustawy geologiczno-górniczej słusznie proponował, aby taki próg ustawowo określić (w wysokości 40% wartości wydobywanego gazu). To jednak nie przeszło.
Wariant, iż eksploatacja złóż gazu łupkowego zostanie zdominowana przez wielkie koncerny wydobywcze i przetwórcze jest praktycznie przesądzony (przynajmniej do czasu, gdy cała konstrukcja się nie rozleci). Kto jednak w rządzie zastanawiał się nad skutkami realizacji tego wariantu? A chodzi zarówno o niezwykle poważne skutki ekonomiczne, jak też poważne społeczne i polityczne.
Nie ma sensu spieranie się o to, czy dzięki realizowanemu scenariuszowi wydarzeń pojawi się szansa zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego Polski oraz możliwość uniezależnienia od dostaw z Gazpromu. Jest to w istocie rzeczy spór o to, co zrobią amerykańskie koncerny; bo to one będą trzymały karty w ręku. Mogą zostawić gaz w Polsce, ale mogą równie dobrze skierować go w całości na eksport. Mogą zawrzeć z Rosją porozumienie strategiczne albo mogą zdecydować się na walkę konkurencyjną. I tak dalej. Sytuacja nie jest ciekawa. Realistycznie rzecz biorąc, scenariusz ten wkłada Polskę między młot i kowadło.
Dlatego optymizm jest nie na miejscu. Częściowo bierze się on z kardynalnego błędu ekonomicznego. Polega on na założeniu, że dowolne rozwiązania umożliwiające eksploatację złóż gazu łupkowego będą korzystne dla Polski. Takie stanowisko m.in. prezentował w Sejmie rządowy referent uchwalanej ustawy Jacek Henryk Jezierski, mówiąc: „Kto zarobi na gazie łupkowym, jeżeli będziemy go mieli? My, Polska zarobi.[…] Jeżeli ten gaz rzeczywiście będzie, jeżeli będziemy go eksploatować, to kto będzie właścicielem tego gazu? Skarb Państwa. W związku z tym Skarb Państwa w ramach umowy o użytkowanie górnicze będzie otrzymywał za to dodatkowe pieniądze, inne, poza tymi, które są opłatami eksploatacyjnymi i podatkami”. Pomijając dość specyficzny język tej argumentacji (daleki od języka i myślenia ekonomicznego), trudno nie zauważyć, że wbrew temu oświadczeniu z ustawy absolutnie nie wynika, że właścicielem gazu będzie Skarb Państwa, a nie zagraniczne koncerny wydobywcze. Złoża mogą być formalnie własnością Skarbu Państwa, ale to nic nie znaczy. Znajdą się bowiem w trwałym użytkowaniu przez wspomniane koncerny, co przesądza sprawę.

Wnioski: zapowiedź rewindykacji
Sytuacja, jaka powstała wokół polskich zasobów naturalnych, narzuca wiele pytań i obaw. Spośród nich najważniejsze wydaje się pytanie, jakie są szanse i warunki odwrócenia niebezpiecznych i wysoce niekorzystnych dla przyszłości Polski procesów rabunkowych?
Odpowiedź wymaga wszechstronnej i gruntownej analizy omawianej sytuacji. Nasz raport nie wystarczy. Niemniej możemy ustalić kilka podstawowych punktów składających się na ogólny zarys odpowiedzi.
Warto przede wszystkim zaznaczyć, że duże znaczenie ma kontekst geopolityczny. Jest pewne, że pod ciśnieniem wielkiego, światowego kryzysu ekonomicznego dotychczasowe „technologie” neokolonialne tracą rację bytu. Ich główna siła – dominacja polityczna i militarna Stanów Zjednoczonych i najsilniejszych krajów europejskich – przechodzi do historii. Forsowane od lat 90-tych uzasadnienie ekspansji wielkich korporacji finansowych, handlowych, militarno-przemysłowych i energetycznych w formie haseł neoliberalnej ekonomii, jest dziś powszechnie podważane. Obnażona została nędza moralna wielkich korporacji.
A zatem perspektywa utrzymania wpływów neokolonialnych ulega gwałtownemu skróceniu. Skróceniu ulega również perspektywa przetrwania służących tym korporacjom i wspierającym ich rządom partii politycznych, środowisk opiniotwórczych i różnych służb państwowych. Wcześniej czy później znajdą się pod pręgierzem opinii społecznej. Historia nie jest tak krótkowzroczna jak rządzący dziś w Polsce politycy.
Dzisiaj szczególnie istotne jest odrzucenie fałszywego i kompromitującego pod względem wiedzy ekonomicznej poglądu o podrzędnym znaczeniu kapitału narodowego. W szczególności konieczne jest wyleczenie się ze schizofrenii polegającej na apologetyce kapitału zagranicznego i równocześnie nieposzanowaniu kapitału narodowego. Ustawa Prawo Geologiczne i Górnicze jest jaskrawym przykładem braku szacunku dla kapitału narodowego.
Odrzucenie wspomnianego poglądu jest jednak częścią większego problemu. Problem ten polega na zablokowaniu rozbudowanego w ciągu dwudziestolecia zagranicznego i rodzimego układu politycznego, który ten kapitał drenuje i niszczy. Wymaga to znacznie więcej niż krytyki, chociaż tej nie należy zaprzestać.
Sytuacja dojrzała do powstania szeroko zakrojonej – potrzebnej, ale również sprawiedliwej – akcji rewindykacyjnej. Wydaje się jedynie kwestią czasu, kiedy w Polsce rozwinie się szeroki ruch społeczny i polityczny, zmierzający do odzyskania utraconych w latach 1989 – 2011 polskich zasobów kapitałowych i naturalnych, a także wszelkich wcześniej utraconych zasobów, zwłaszcza w latach II Wojny Światowej i okupacji sowieckiej.
To może być jedyny pozytywny rezultat nowej ustawy Prawo geologiczne i górnicze.
Prof. dr hab. Artur Śliwiński
Za: Europejski Monitor Ekonomiczny (2011-05-09) (" Raport EEM: Zamach na polskie zasoby naturalne")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz