>>>> pierwszy artykuł o
gazie łupkowym
Tajemnica
gazu łupkowego w Polsce
[25.05.2010]
Rząd nie chce ujawnić listy firm, które otrzymały licencje na poszukiwanie gazu
łupkowego w Polsce, ani przekazać opinii publicznej finansowych szczegółów
zawartych w ok. 60 takich umowach.
Unika te,
odpowiedzi na pytanie, dlaczego większość zezwoleń na prowadzenie odwiertów
trafiło do zagranicznych koncernów, mimo że polskie przedsiębiorstwa posiadają
niezbędne do nich technologie. Sprawę bada już Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Ministerstwu Ochrony Środowiska zadaliśmy pytania, dotyczące przyznanych
licencji na poszukiwanie i wydobycie gazu łupkowego w Polsce.
Pytaliśmy
również o to, jakie dokładnie firmy otrzymały zezwolenia od polskiego rządu i
ile wynosiły opłaty licencyjne. Próbowaliśmy się również dowiedzieć, dlaczego w
jednym z ujawnionych przez radio RMF FM przypadków wysokość opłat licencyjnych
wynosi 1/20 wartości kosztów, jakie w takich przypadkach ponieść muszą firmy
poszukiwawczo-wydobywcze działające na światowych rynkach surowcowych.
Na pytania te
nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Również Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
nabrała wody w usta, gdy zapytaliśmy ją o to, dlaczego mimo iż polskie (w tym
państwowe) podmioty gospodarcze dysponują technologiami umożliwiającymi
skuteczne poszukiwanie i wydobycie gazu łupkowego, rząd wydał zgodę na
przyznanie niezbędnych do tego celu licencji podmiotom zagranicznym.
Rządowa
wielka niewiadoma
Póki co
wiadomo, że ponad 30 z 58 licencji na poszukiwanie gazu łupkowego w Polsce
trafiło w ręce amerykańskich podmiotów. Są wśród nich takie koncerny jak Exxon,
Chevron, Conoco oraz BNK Petroleum czy San Leon Energy. Polski rząd pozostawia
to bez komentarza. W dalszym ciągu nie jest bowiem jasne, które amerykańskie
firmy, poza wymienianymi oficjalnie, uzyskały koncesję na poszukiwania polskich
złóż gazu z łupków i za jaką kwotę. Ich koszt wciąż pozostaje tajemnicą.
Tymczasem z
informacji dziennikarzy RMF FM, którzy dotarli do umów licencyjnych jednego z
takich przedsiębiorstw, wynika, że koncernom, które planują odwierty w rejonach
występowania gazu łupkowego, przyznawane są licencje po stawkach o wiele
niższych niż te obowiązujące na świecie, gdyż Polska dostanie w postaci opłaty
licencyjnej góra 1 proc. przychodu z wydobycia gazu, podczas gdy w USA stawki
te wynoszą 20 proc. Oficjalnych informacji na ten temat jednak nie ma.
Wielkość
polskich złóż gazu łupkowego i wysokość kosztów związanych z jego wydobyciem to
również nadal wielka niewiadoma. Ministerstwo Ochrony Środowiska w wielu
publikacjach sugeruje, że w dużej mierze jest to kwestia
techniczno-logistyczna. W tej chwili bowiem inwestorzy prowadzą dopiero prace
poszukiwawcze, które w przyszłości po ich zakończeniu pozwolą dopiero na
oszacowanie kosztów i ewentualnych zysków z przedsięwzięć wydobywczych, ale czy
tylko?
Państwowy
Instytut Geologiczny szacował na początku miesiąca, że złoża gazu łupkowego w
Polsce to ok. 150 mld m3 (roczne krajowe zużycie to ok. 13,3 mld m3, z czego 5
mld m3 pokrywa wydobycie własne, a resztę stanowi importowany gaz z Rosji 7,5 -
8 mld m3). Szacunki zagranicznych koncernów wskazują, że w Polsce mogą być
pokłady nawet 10 razy większe. Zaś jak przypominał w ostatnim numerze
"Wprost" w 2006 r. prof. Wojciech Górecki z AGH mówił o 3 bln m3 gazu
łącznie łupkowego i konwencjonalnego.
Polski gaz
łupkowy szansą dla... USA
Główne rejony
występowania złóż łupkowych w Poslce to Lubelszczyzna, Mazowsze, Pomorze oraz
Podlasie. Jak podaje "The New York Times", Niemiecki Instytut
Geofizyczny GFZ z Poczdamu oszacował, że pokłady tego surowca w Europie liczą
ok. 1200 bln m3, co może stanowić nawet 5 proc. wszystkich światowych zasobów.
W Europie zlokalizowane są "najważniejsze obiekty z punktu widzenia
eksploracji złóż gazu łupkowego" - piszą eksperci GFZ. Do obiektów tych
należy zaliczyć terytorium Polski, Niemiec, Węgier, Rumunii i Turcji.
Wszystkim tym
krajom amerykańskie koncerny energetyczne przedstawiły już wstępne oferty
współpracy. Nic w tym dziwnego, gdyż, jak zauważa amerykańska gazeta, zalety
gazu łupkowego już od dawna są dobrze znane w Stanach Zjednoczonych, gdzie
dywersyfikacja dostaw jest istotnym aspektem polityki energetycznej. Kilka lat
temu na terytorium USA odkryto wielkie złoża tego surowca; dziś stanowi on
prawie jedną piątą amerykańskiego wydobycia gazu naturalnego (dla porównania -
w 2000 r. był to zaledwie jeden procent).
Dane te
podała niedawno IHS CERA, niezależna firma analityczna rynku naftowego z
Cambridge w stanie Massachusetts. IHS CERA w swoim raporcie informuje także, że
gaz łupkowy zajmuje czołową pozycję wśród innowacji energetycznych odkrytych w
tym stuleciu oraz szacuje, że w przeciągu najbliższych dwóch lat
zapotrzebowanie na gaz ziemny wzrośnie na całym świecie, przy czym sama tylko Europa
będzie musiała zwiększyć import tego surowca dwukrotnie, do około 476 mld m3
rocznie.
Amerykańskie
firmy wiedzą więc, co robią, spiesząc się z uzyskaniem licencji niezbędnych do
wydobycia tego surowca w Polsce. Dlaczego jednak odkrycie pokładów gazu łupkowego
na terenie naszego kraju nie wywołało zbyt dużego zainteresowania polskich
firm? W ostatnim numerze "Wprost" pojawiła się jedna z odpowiedzi na
to pytanie. Po pierwsze wiele odwiertów dokonywanych przez PGNiG kończy się
niepowodzeniem, a te z kolei pochłaniają miliony. Brak więc firmie
"spektakularnych sukcesów", co osobiście podkreślał na posiedzeniu
senackiej komisji gospodarki Michał Szubski prezes PGNiG.
Po drugie:
firmie nie opłaca się (sic!) poszukiwanie gazu w kraju, bo surowiec z polskich złóż
sprzedawany jest po cenach narzucanych przez Urząd Regulacji Energetyki, a więc
niższych od tych z rynków światowych. PGNIG woli więc wiercić i ewentualnie
wydobywać np. norweski gaz, ze skandynawskich szelfów. Hubert Kiersnowski,
geolog Państwowego Instytutu Geologicznego, w wywiadzie dla magazynu
"Forbes" zaznaczył, że firmy takie jak PGNiG, Orlen, Petrobaltic nie
miały w planach poszukiwań złóż niekonwencjonalnych i dopiero na skutek
zainteresowania, które wywołały złoża łupkowe postanowiły się w to włączyć.
Mamy
potrzebną technologię
Dlaczego tak
się stało? Odpowiedź na to pytanie jest banalna i znana już chyba wszystkim -
dlatego, że Polska, jak twierdzą władze przynajmniej oficjalnie, nie dysponuje
technologią umożliwiającą wydobywanie gazu łupkowego (np. poprzez skomplikowany
proces chemiczny). Technologię tę posiadają natomiast Amerykanie. Jednak jak
się okazuje i ta odpowiedź jest nieprawdziwa. W kraju działają
przedsiębiorstwa, które dysponują stosownymi technologiami, zapleczem
logistycznym i kadrowym, zdolnym do samodzielnego wydobycia.
Co ciekawe
jedna z nich, współpracująca z Ministerstwem Gospodarki, Rozwoju Regionalnego,
z Ministerstwem Nauki i Informatyzacji oraz z Polską Agencją Rozwoju
Przedsiębiorczości i ma siedzibę w ścisłym centrum Warszawy. Co więcej sama
kwestia technologii nie jest w Polsce czymś nowym, a przede wszystkim
nieznanym. Jakiś czas temu prof. dr. hab. inż. Ryszard H. Kozłowski z Instytutu
Inżynierii Materiałowej Politechniki Krakowskiej w jednym z wywiadów stwierdził,
że o zasobach tzw. gazu, w tym łupkowego, szacowanych w Polsce na poziomie
ponad 1800 mld m3 dowiedział się już w roku 1985, a technologia wydobywania
gazu z łupków jest w Polsce znana.
Dlaczego więc
licencje trafiają głównie do amerykańskich koncernów, a rząd nie zabezpiecza
przyszłości złóż, sięgając po dostępne, polskie środki? W prasie od dłuższego
czasu pojawiają się głosy twierdzące, że polski rząd nie oddaje amerykanom złóż
gazu łupkowego, a tym bardziej nie robi tego za bezcen. Jest w końcu różnica między
koncesją na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu łupkowego, a koncesją na jego
wydobycie - jedno nie musi oznaczać drugiego. Faktem pozostaje jednak, że
podmiot otrzymujący koncesję na poszukiwania najczęściej potem wydobywa
odnaleziony surowiec.
CBA sprawdza
licencje
Jest więc
raczej oczywiste, że Amerykanie nie podjęliby się prac poszukiwawczych, gdyby
nie mieli pewności, że w przyszłości będą mogli surowiec ten wydobywać.
Zainteresowanie amerykańskich przedsiębiorstw polskim gazem łupkowym jest zbyt duże,
by mogły być co do tego wątpliwości. Tym bardziej, że przedstawiciele firm
wydobywczych przyznają, że opłaty licencyjne w Polsce są bardzo niskie. W
rozmowie z "The Times" jeden z nich podkreślił, że warunki finansowe
w Polsce są wręcz najkorzystniejsze na świecie.
Tymczasem
sprawą sprzedawania przez rząd licencji zagranicznym podmiotom mimo posiadania
rodzimej technologii wydobywczej gazu łupkowego zajęło się Centralne Biuro
Antykorupcyjne. Kilka tygodni temu do Biura wpłynęło zawiadomienie o możliwych
nieprawidłowościach w procesie udzielania "licencji łupkowych". Co
wykażą działania agentów Pawła Wojtunika, czas pokaże.
Barbara
Barysz
źródło:
"Gazeta Finansowa"
oryginał : http://www.skarbiec.biz/gospod...
Poniżej link
do programu TVP Info "Minęła dwudziesta" z 15.06.2010 (prowadzący
Igor Janke), w którym wiceminister gospodarki potwierdza, że jedyna opłata to
opłata koncesyjna.
Gaz z łupków
powinien być wydobywany przez polskie firmy, bo nasze opłaty eksploatacyjne są
śmiesznie niskie. Z prof. Mariuszem Jędryskiem, b. głównym geologiem kraju,
rozmawia Jakub Mielnik.
Wpuszczając
amerykańskie koncerny do eksploatacji gazu z łupków, nie wyprzedajemy czasem
sreber rodowych?
Bez sreber
rodowych da się przeżyć, a my wyprzedajemy nerki, serce i płuca. Nasze prawo
geologiczne i górnicze zezwala na takie działania, a powinno im zapobiegać. Nie
można przecież niektórych złóż strategicznych oddawać w ręce obcego kapitału,
zwłaszcza gdy jesteśmy bardzo uzależnieni surowcowo.
Albo będzie
to tkwiło w ziemi, a my będziemy kupować gaz Rosji, albo wpuścimy kogoś, kto
się tym zajmie.
Jeśli ten gaz
rzeczywiście tam jest, to trzeba zainwestować we własne technologie i za kilka
lat zacząć go samemu wydobywać. Nikt nie ma monopolu ani na technologię, ani na
pomysły. To powinno robić PGNiG czy inne polskie firmy.
Gdy
Ministerstwo Środowiska dawało koncesje Amerykanom, PGNiG dopinało umowę na
dostawy gazu do 2037 r. Trudno spodziewać się, by chcieli te złoża szybko
uruchomić.
PGNiG musi
szukać sposobów na utrzymanie się na rynku. Rozwijaniem nowych technologii
powinno zajmować się państwo na subfunduszach geologicznym i górniczym. W
Polsce na różnych uczelniach, w instytutach i firmach prywatnych są elementy, z
których można złożyć technologie, jedni mają metody wierceń kierunkowych czy
rozszczelniania skał gazonośnych, inni ocenią wydobywalność zasobów, jeszcze
inni wyznaczą tempo i kierunki migracji gazów - to mamy! Trzeba by tę wiedzę
zebrać, tylko nikt się tym nie interesuje. Nie potrafimy korzystać z tego, co
mamy, bo najprościej jest wziąć z zewnątrz, nie doceniając tworzenia i
wykorzystania własnego potencjału know-how.
* Więcej z
branży Energetyka i Surowce
* Dystrybutorzy gazu - sprawdź w okolicy!
* Dystrybutorzy gazu - sprawdź w okolicy!
Przedstawiciele
PGNiG twierdzą, że zasoby krajowe powinny być racjonalnie wykorzystywane, tak
by stanowiły rezerwę na czarną godzinę.
PGNiG to
firma, w której na badania i rozwój przeznacza się chyba za mało pieniędzy i
nie ma wsparcia państwa. Oni myślą kategoriami rynkowymi: zysk to cel każdej
firmy. Łatwiej jest kupić gotowy towar i sprzedawać go z wysoką marżą, niż
rozwijać własną produkcję z trudnych źródeł niekonwencjonalnych. Trudno jednak
winić PGNiG, to jest wina polityki państwa. PGNiG ma wielkie osiągnięcia w
nowych technologiach, np. wprowadziło we współpracy z Instytutem Nafty i Gazu w
1995 r. jako pierwsze w Europie technologie CCS-EGR pozwalające chronić
środowisko i zwiększyć wydobycie gazu z "trudnych" złóż. Na tym
trzeba budować, ale przy wsparciu państwa.
Jak
wiarygodne są szacunki dotyczące gazu łupkowego w Polsce, które podają Exxon,
Chevron czy Conoco?
Podstawą
oceny zasobności złoża są tzw. kryteria bilansowości. Jest ich wiele, np. dla
węgla brunatnego jedno z nich odnosi się do miąższości złoża, czyli - mówiąc
inaczej - grubości pokładu kopaliny, który np. może mieć od kilku centymetrów
do 30 metrów. Jeśli przyjmiemy, że wydobycie opłaca się, gdy pokład ma minimum
3 metry grubości, to złoże można oszacować np. na miliard ton. Jeśli zaś
dysponujemy technologią, która pozwala eksploatować pokłady o mniejszej
miąższości, np. dwumetrowej, to złoże można szacować już nie na jeden, a nawet
na trzy miliardy ton. Podobnie manipulowanie takimi prostymi danymi spowoduje,
że można mówić, że mamy gazu bardzo dużo albo bardzo mało.
O łupkach mówi
się także w skali globalnej, Amerykanie z ich powodu ogłosili gazową
samowystarczalność. Mamy więc do czynienia z nadmuchanym balonem?
Całkiem
możliwe, że tak jest. Proszę spojrzeć, co się stało z cenami gazu na świecie,
gdy okazało się, że importer taki jak USA ma większe własne zasoby.
Gaz z łupków
powinien być wydobywany przez polskie firmy, bo nasze opłaty eksploatacyjne są
śmiesznie niskie. Z prof. Mariuszem Jędryskiem, b. głównym geologiem kraju,
rozmawia Jakub Mielnik.
Ceny
gwałtownie spadły.
To są proste
zabiegi. Kilka lat temu wiele mówiło się o tzw. hydratach gazowych, czyli
metanie zawartym w luźnych osadach morskich. Na głębokości co najmniej kilkuset
metrów pod wodą wiąże się on z wodą, tworząc białą skałę, która jest trwała
tylko pod wysokim ciśnieniem. Tych hydratów jest znacznie więcej niż całego
węgla organicznego zawartego w węglu kamiennym i brunatnym, ropie, gazie i
glebie. Eksploatacja tych złóż spowodowałaby rzeczywiste zabezpieczenie
energetyczne świata. Kilka lat temu wiele się o tym mówiło, ale sprawa ucichła,
głównie ze względu na brak efektywnych technologii. To samo może, choć nie
musi, dziać się w sprawie łupków.
Czyli możemy
mieć do czynienia z propagandowym zabiegiem, którego efektem jest spadek cen
gazu? To i tak z naszego punktu widzenia dobra rzecz.
Oczywiście,
że tak mówić, a nawet myśleć możemy, ale komentować zasobności takich krajowych
złóż się odpowiedzialnie nie da bez wglądu w fachową dokumentację. Jak mówiłem,
wystarczy zmienić jedno z wielu kryteriów bilansowości i te wartości mogą być
zwielokrotniane albo pomniejszane w dowolny niemal sposób.
Skoro
największe koncerny światowe zainteresowały się koncesjami w Polsce, to chyba
nie strzelają ślepymi nabojami?
Prawdopodobnie
nie, natomiast ciągle otwarte jest pytanie, czy powinniśmy im to oddawać. Moim
zdaniem nie.
Jest różnica
między koncesją poszukiwawczą a wydobywczą.
Oczywiście,
że jest, ale jeśli mamy do czynienia z koncesją poszukiwawczą, której posiadacz
udokumentuje złoża, to praktycznie nie można odmówić mu udzielenia koncesji na
wydobycie, a on albo będzie, albo nie będzie wydobywał.
Można jednak
utworzyć spółkę joint venture z jakimś polskim podmiotem.
Dotknął pan
bardzo ważnej rzeczy. W Polsce opłaty eksploatacyjne są śmiesznie niskie. To
jest dobre w sytuacji, gdy surowiec jest wydobywany przez nasze firmy i jest
sprzedawany albo z zyskiem dla Skarbu Państwa, albo wpierana jest tanim
surowcem rodzima gospodarka. W momencie gdy mamy do czynienia z obcym
kapitałem, który eksploatuje co lepsze fragmenty złoża i wywozi surowiec za
granicę, zostawiając w Polsce opłaty rzędu jednej tysięcznej wartości gazu, bo
tyle będzie płacił opłat eksploatacyjnych, uzyskując przy tym za darmo od nas
informację geologiczną, to nikt czujący odpowiedzialność za państwo by się na
to nie zgodził.
Ale jak
rozumiem, nic nie jest jeszcze przesądzone.
Już w tej
chwili jest bardzo źle, trzeba by szybko zmienić system opłat eksploatacyjnych,
które nie były dotąd takie ważne, bo nie było poważnych zagranicznych
inwestorów w tej branży. Teraz to się zmienia na gorsze, bo w projekcie nowego
prawa geologicznego i górniczego wielkość opłat eksploatacyjnych wstawiono w
tekst trudno zmienialnej ustawy (prace nad tym projektem trwają piąty rok), a
obecnie jest w rozporządzeniu Ministra Środowiska, które można zmienić w kilka
dni. Teoretycznie zyskujemy własne źródło gazu, ale w praktyce może być tak, że
inwestor eksploatujący nasze złoża może zażądać dowolnej ceny albo odesłać nas
do Gazpromu, który wtedy akurat pod byle pretekstem zakręci kurek. Takie
przedsięwzięcia muszą być prowadzone pod kontrolą państwa.
Biorąc pod
uwagę stagnację polskiego rynku, z jednej strony związanego monopolem PGNiG, z
drugiej monopolem Gazpromu, to jest jednak jakiś ruch.
Nawet jeśli
miałby on tylko wartość PR-owską, to jest interesujący, ale trzeba też zwrócić
uwagę na inne źródła gazu. W Polsce mamy prawdopodobnie ponad 200 mld metrów
sześciennych gazu w złożach węgla kamiennego, mamy też złoża węgla brunatnego,
który da się zgazować metodami biologicznymi i uzyska się metan i wodór. Tutaj
mówimy już o bilionach metrów sześciennych i to rzeczywiście może być gazowy
Kuwejt. W takie polskie technologie trzeba by inwestować dużo mniej, niż będzie
nas faktycznie kosztowała eksploatacja gazu z łupków czy wiatraki.
Ale tu mamy
ten sam problem co z łupkami. Firmy, które mogłyby się tym zająć, nie są tym
zainteresowane, bo prościej jest sprowadzać gaz z Rosji.
Po to jest
rząd, by promować odpowiednie zachowania i rozwój technologii polskich. To nie
jest łatwe, ale da się to robić, bo potencjał zasobowy i intelektualny jest
ogromny.
Polska The
Times
Autor: Jakub Mielnik
Autor: Jakub Mielnik
Wywiad z
Wiktorem Suworowem
oryginał : http://www.bibula.com/?p=30657
Kluczem jest
gaz – wywiad z Wiktorem Suworowem, byłym agentem wywiadu GRU
Aktualizacja: 2011-01-14 11:04 pm
Aktualizacja: 2011-01-14 11:04 pm
Z Wiktorem
Suworowem, byłym agentem sowieckiego wywiadu wojskowego GRU, autorem książek o
historii Związku Sowieckiego, rozmawia Mariusz Bober
Przedstawiciele
władz rosyjskich już w pierwszych godzinach po tragedii 10 kwietnia 2010 r.
“wiedzieli”, jaka jest jej przyczyna. Zaprezentowany raport MAK podtrzymuje
początkowe tezy Rosjan o winie polskich pilotów.
- Nie mam pojęcia, jak można postawić takie tezy tuż po katastrofie. Trudno to w ogóle komentować. W historii Związku Sowieckiego zdarzało się, że np. Stalin zaraz po zabójstwie członka Politbiura Siergieja Kirowa, działacza bolszewickiego, uważanego za poważnego konkurenta Stalina do funkcji sekretarza generalnego partii komunistycznej, wiedział już, kto to zrobił.
- Nie mam pojęcia, jak można postawić takie tezy tuż po katastrofie. Trudno to w ogóle komentować. W historii Związku Sowieckiego zdarzało się, że np. Stalin zaraz po zabójstwie członka Politbiura Siergieja Kirowa, działacza bolszewickiego, uważanego za poważnego konkurenta Stalina do funkcji sekretarza generalnego partii komunistycznej, wiedział już, kto to zrobił.
Podczas
prezentacji raportu na temat katastrofy przedstawiciele MAK zapewniali, że jest
to niezależna instytucja, “nieulegająca naciskom”.
- Ależ oczywiście, że MAK nie jest niezależną komisją. Niezależne komisje badania wypadków lotniczych funkcjonują na Zachodzie – w Szwecji, Szwajcarii itd. Tymczasem Rosja jest niezwykle skorumpowanym krajem. MAK jest całkowicie zależny od premiera Władimira Putina i jego urzędników. Nie ma tu znaczenia, że skupia również ekspertów z innych państw byłego Związku Sowieckiego. Właściwie oni wszyscy pochodzą z krajów rządzonych autorytarnie. Niektórzy są zależni od Putina, niektórzy nie. Ale opinię każdego z nich i głos w MAK można kupić.
- Ależ oczywiście, że MAK nie jest niezależną komisją. Niezależne komisje badania wypadków lotniczych funkcjonują na Zachodzie – w Szwecji, Szwajcarii itd. Tymczasem Rosja jest niezwykle skorumpowanym krajem. MAK jest całkowicie zależny od premiera Władimira Putina i jego urzędników. Nie ma tu znaczenia, że skupia również ekspertów z innych państw byłego Związku Sowieckiego. Właściwie oni wszyscy pochodzą z krajów rządzonych autorytarnie. Niektórzy są zależni od Putina, niektórzy nie. Ale opinię każdego z nich i głos w MAK można kupić.
Sposób
działania oraz wiarygodność tego komitetu można porównać do sposobu prowadzenia
przez rosyjskie organa śledztw, np. w sprawach zabójstw dziennikarzy,
przestępstw wojennych czy katastrofy okrętu podwodnego “Kursk”?
- Tak. Wówczas to naprawdę niezależni dziennikarze i eksperci dociekali prawdy i wskazywali różne fakty, które pomagały wyjaśnić katastrofy czy też zabójstwa. W ten sposób czasem ujawniano przestępcze działania przedstawicieli wojska albo władz.
- Tak. Wówczas to naprawdę niezależni dziennikarze i eksperci dociekali prawdy i wskazywali różne fakty, które pomagały wyjaśnić katastrofy czy też zabójstwa. W ten sposób czasem ujawniano przestępcze działania przedstawicieli wojska albo władz.
Zna Pan
przypadek sprawy, która byłaby niewygodna dla władz Rosji, a jednak została
uczciwie wyjaśniona?
- Niestety nie. To jest przestępczy reżim i takie są również jego działania. Wcześniej czy później dojdzie do całkowitego załamania tego systemu władzy.
- Niestety nie. To jest przestępczy reżim i takie są również jego działania. Wcześniej czy później dojdzie do całkowitego załamania tego systemu władzy.
Dlaczego?
- Ponieważ w normalnie funkcjonującym państwie należy inwestować w rozwój infrastruktury, nie tylko drogowej. Chodzi także o budowę mostów, infrastruktury energetycznej – linii przesyłowych, elektrowni itd. Tymczasem w Rosji nikt w ogóle nie inwestował w jakąkolwiek infrastrukturę. Ta, która jest, pochodzi jeszcze z czasów Związku Sowieckiego. Zresztą nie chodzi wyłącznie o samą jej budowę. To jeszcze szerszy problem. By ją utrzymać, trzeba też wyszkolić ludzi, którzy będą o nią dbali, itd. To zaś oznacza, że trzeba przeznaczyć pewne pieniądze na edukację. Dziś już widoczne są oznaki załamywania funkcjonowania rosyjskiej infrastruktury w różnych dziedzinach. Myślę, że już w najbliższym czasie może dojść w Rosji do wielu katastrof technicznych, będących konsekwencją tego złego stanu infrastruktury. To może przyczynić się do upadku obecnego systemu władzy w Rosji.
- Ponieważ w normalnie funkcjonującym państwie należy inwestować w rozwój infrastruktury, nie tylko drogowej. Chodzi także o budowę mostów, infrastruktury energetycznej – linii przesyłowych, elektrowni itd. Tymczasem w Rosji nikt w ogóle nie inwestował w jakąkolwiek infrastrukturę. Ta, która jest, pochodzi jeszcze z czasów Związku Sowieckiego. Zresztą nie chodzi wyłącznie o samą jej budowę. To jeszcze szerszy problem. By ją utrzymać, trzeba też wyszkolić ludzi, którzy będą o nią dbali, itd. To zaś oznacza, że trzeba przeznaczyć pewne pieniądze na edukację. Dziś już widoczne są oznaki załamywania funkcjonowania rosyjskiej infrastruktury w różnych dziedzinach. Myślę, że już w najbliższym czasie może dojść w Rosji do wielu katastrof technicznych, będących konsekwencją tego złego stanu infrastruktury. To może przyczynić się do upadku obecnego systemu władzy w Rosji.
Jakie miejsce
w planach “strategicznej współpracy” Rosji z UE zajmuje Polska?
- Polska jest bardzo ważna dla Rosji, ale nie ze względu na relacje z Unią, a przynajmniej nie jest to najważniejszy powód. W rosyjskiej polityce wobec Polski zaszła rzeczywista zmiana. Gdy w ubiegłym roku w Polsce zaczęto szukać gazu łupkowego na dużą skalę, Moskwa przestraszyła się, że staniecie się dużym eksporterem tego surowca. A to byłoby bardzo dla niej groźne. Gdybyście zaczęli produkować gaz i ropę na dużą skalę, relacje polsko-rosyjskie zmieniłyby się diametralnie. Rosyjscy politycy od razu zaczęliby mówić: “Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, wręcz braćmi, nieprawdaż?”. Gdyby Polska stała się dużym producentem gazu, uderzyłoby to w rosyjskie interesy. Przecież większość dochodów rosyjskich to wpływy z eksportu ropy i gazu. Gdyby wasz kraj przejął znaczną część udziału w zaopatrzeniu Europy w gaz, Rosja musiałaby zmienić swoją politykę i stałaby się bardzo przyjazna.
- Polska jest bardzo ważna dla Rosji, ale nie ze względu na relacje z Unią, a przynajmniej nie jest to najważniejszy powód. W rosyjskiej polityce wobec Polski zaszła rzeczywista zmiana. Gdy w ubiegłym roku w Polsce zaczęto szukać gazu łupkowego na dużą skalę, Moskwa przestraszyła się, że staniecie się dużym eksporterem tego surowca. A to byłoby bardzo dla niej groźne. Gdybyście zaczęli produkować gaz i ropę na dużą skalę, relacje polsko-rosyjskie zmieniłyby się diametralnie. Rosyjscy politycy od razu zaczęliby mówić: “Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, wręcz braćmi, nieprawdaż?”. Gdyby Polska stała się dużym producentem gazu, uderzyłoby to w rosyjskie interesy. Przecież większość dochodów rosyjskich to wpływy z eksportu ropy i gazu. Gdyby wasz kraj przejął znaczną część udziału w zaopatrzeniu Europy w gaz, Rosja musiałaby zmienić swoją politykę i stałaby się bardzo przyjazna.
Handel gazem
wyznacza kierunki rosyjskiej polityki.
- Dlatego odebranie przez Polskę rynku zbytu na rosyjskie surowce mogłoby nawet doprowadzić do zniszczenia rosyjskiego systemu politycznego. Oczywiście, że dla Rosji relacje z Polską jako krajem członkowskim Unii – ze względu na potrzebę ułożenia dobrych relacji Moskwy ze Wspólnotą – są również istotne. Jednak moim zdaniem, ważniejsze są tak naprawdę względy ekonomiczne i perspektywa wydobycia w Polsce na dużą skalę gazu. Przecież ci wszyscy oligarchowie związani z Kremlem, i sam Putin, są uzależnieni od dochodów z eksportu surowców energetycznych. Rosja tak naprawdę produkuje jedynie karabiny kałasznikow, matrioszki i paliwa. Problem w tym, że sprzęt wojskowy szybko się starzeje, a trzeba ponosić duże nakłady na unowocześnianie go, aby zapewnić jego konkurencyjność na rynkach zagranicznych. Obecnie rozwijane są głównie projekty broni i środków militarnych, które powstały jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. Ale wkrótce okażą się przestarzałe i nikt nie będzie ich potrzebował. Matrioszek Europa specjalnie nie potrzebuje… Jeśli więc jeszcze Polska przejęłaby nawet część rynków zbytu na rosyjski gaz, Moskwa mocno by to odczuła. To jest prawdziwa przyczyna zmiany polityki Kremla wobec Polski.
- Dlatego odebranie przez Polskę rynku zbytu na rosyjskie surowce mogłoby nawet doprowadzić do zniszczenia rosyjskiego systemu politycznego. Oczywiście, że dla Rosji relacje z Polską jako krajem członkowskim Unii – ze względu na potrzebę ułożenia dobrych relacji Moskwy ze Wspólnotą – są również istotne. Jednak moim zdaniem, ważniejsze są tak naprawdę względy ekonomiczne i perspektywa wydobycia w Polsce na dużą skalę gazu. Przecież ci wszyscy oligarchowie związani z Kremlem, i sam Putin, są uzależnieni od dochodów z eksportu surowców energetycznych. Rosja tak naprawdę produkuje jedynie karabiny kałasznikow, matrioszki i paliwa. Problem w tym, że sprzęt wojskowy szybko się starzeje, a trzeba ponosić duże nakłady na unowocześnianie go, aby zapewnić jego konkurencyjność na rynkach zagranicznych. Obecnie rozwijane są głównie projekty broni i środków militarnych, które powstały jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. Ale wkrótce okażą się przestarzałe i nikt nie będzie ich potrzebował. Matrioszek Europa specjalnie nie potrzebuje… Jeśli więc jeszcze Polska przejęłaby nawet część rynków zbytu na rosyjski gaz, Moskwa mocno by to odczuła. To jest prawdziwa przyczyna zmiany polityki Kremla wobec Polski.
Dziękuję za
rozmowę.
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 15-16 stycznia 2011, Nr 11 (3942) (" Kluczem jest gaz")
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 15-16 stycznia 2011, Nr 11 (3942) (" Kluczem jest gaz")
prywatny blog
Na naszych
oczach, przy biernej postawie polityków, mediów, służb specjalnych, dzieje się
ostatni akt utraty suwerenności naszego kraju.
Afera
hazardowa „warta” być może 0,5 mld PLN skutecznie przesłania megaaferę, w
której Polska straciła jakieś 1500 mld PLN.
Megaafera nie
zostaje zauważona, być może dlatego, że ma rozmiar niewiarygodny, choć tak
łatwo sprawdzalny.
W czasie,
kiedy kolejne rządy szukają dywersyfikujących rozwiązań dostawy paliw, po cichu
rozdawane są polskie zasoby ropy i gazu obcym firmom. Oficjalna wersja Głównego
Geologa Kraju jest taka: „Przekazujemy zasoby w celu ich rozpoznania, nie
posiadamy środków na ten cel i nowoczesnych technologii”.
To kłamstwa.
Od
dziesiątków lat, w tym także w ostatnim 20 – to leciu, manipulowano informacją
geologiczną. Np. coroczne Bilanse Zasobów Kopalin (PIG) informują, że mamy
jedynie 150 mld m3 gazu (na 10 lat eksploatacji) i 19,5 mln ton ropy (na 1,3
roku eksploatacji).
Jak za
dotknięciem różdżki czarodziejskiej, z chwilą przekazania zasobów w celu
rozpoznania, od razu wiadomo, że pod Kutnem zasób gazu przekazany w 2007 roku
FX Energy to ok. 500 mld m3, a gaz przekazany firmie Chevron w 2009r. (obie
firmy z USA) to ok. 1000 mld m3 (1 bln). Zasoby te po prostu, były dawno,
poprzez kilka tysięcy wierceń w latach 60 i 70 - tych XX wieku i inne
(satelitarne) w latach następnych, rozpoznane, a informacje utajniono polskiemu
społeczeństwu i przekazywano agenturze KGB.
Nie
ujawnienie tych zasobów było i jest tym na rękę, którzy mają biznes na
sprowadzaniu gazu z Rosji.
Przekazano
obecnie w obce ręce zasoby gazu w ilości ok. 1,5 bln m3 (na ok. 150 lat
zapotrzebowania obecnego Polski) za ok. 1% wartości (opłaty koncesyjne za
wydobycie – 5,63 PLN/1000m3) ze stratą ok. 2000 mld PLN (cena gazu z Rosji to
ponad 400 USD/1000 m3).
Zasoby te
zostały dawno rozpoznane i firmy amerykańskie, o których mowa powyżej (w FX
Energy jest były wiceprezes PGNiG), mają 100% pewności co do wielkości zasobów,
czym się same chwalą na swoich stronach internetowych.
Manipulacja
informacją przez Głównego Geologa Kraju, który wydał koncesje, polega na tym,
koncesje wydaje (wydał obcym firmom ponad 30), jak twierdzi jedynie na rozpoznanie
zasobów.
Dają się na
to nabierać wszyscy, nie znając prawa geologicznego i górniczego, które obecnie
w Art. 12 stanowi że: kto rozpoznał złoże…może żądać pierwszeństwa do jego
eksploatacji przed innymi. Oznacza to, że rozpoznanie jest jednoznaczne z
prawem do eksploatacji.
To samo w
Art. 15 jest kontynuowane w projekcie nowego prawa g i g – druk sejmowy 1696.
Projekt
nowego prawa g i g zmierza do totalnego przejęcia wszelkich zasobów
energetycznych (oraz pozostałych) przez organ koncesyjny podległy Głównemu
Geologowi Kraju w jednym celu – przekazania tych zasobów w ręce prywatnych firm
przetargowo lub bez przetargu. Z pominięciem interesu państwa, samorządów i
obywateli, czyli obecnych właściciel. Których pozbawia się możliwości
korzystania z własnych zasobów.
Dodatkowo
jeszcze w nowym prawie wymyślono możliwość bezwzględnego wywłaszczenia z
nieruchomości wszystkich właścicieli obecnych przez tego, który uzyskał
koncesję na rozpoznanie i/lub eksploatację.
Np. FX Energy
ma już tereny o pow. 8,5 tys. km2 terenów w Polsce, które może przejąć na min.
50 lat, wywłaszczając wszystkich, jeśli zobaczy w tym jakiś interes. Nowe prawo
g i g ma ułatwić także znakomicie przekazanie węgla brunatnego w obce ręce.
Węgiel brunatny ma „iść” z prywatyzacją energetyki, co oznacza, że za
oczekiwane 12 mld PLN (obecnie szacunki dochodzą do 25 mld PLN) z prywatyzacji
sektora energetycznego utracimy zasoby o wartości setek mld PLN. Samorządy i
organizacje społeczne eliminuje się skutecznie z procesu koncesyjnego, poprzez kolejne
prawne ograniczenia ustawowe, celowe manipulacje prawem.
To wszystko
staje się niewiarygodne poprzez swoją prostotę. Wydaje nam się, że nikt nie
może zabrać nam naszych domów, działek, pól i lasów.
A jednak –
wystarczy przeczytać choćby skrót projektu nowego prawa geologicznego i
górniczego, żeby zrozumieć grozę sytuacji.
Udało się,
przy biernej postawie praktycznie wszystkich sił politycznych, zatrzymać listem
otwartym do Prezydenta i Premiera, Marszałków Sejmu i Senatu (dostali wszyscy
posłowie) spowolnić legislację tego prawa (ustawa miała wejść w życie 1 lipca
2009r.).
Sejm uchwalił
powołanie Nadzwyczajnej Podkomisji Sejmowej ds. druku 1696 – projekt nowego
prawa geologicznego i górniczego, po bezskutecznej wielomiesięcznej dyskusji w
podkomisji, samorządy i organizacje społeczne przestały w niej uczestniczyć
decyzją Przewodniczącego i posłów PO. Z uzyskiwanych informacji posiadamy
wiedzę, że z wielu wniesionych poprawek niewiele poprawek wniosła Podkomisja do
projektu rządowego (projekt Głównego Geologa Kraju), projekt wkrótce ma trafić
do drugiego czytania.
Podsumowując
– zajmujemy się wszyscy duperelami, a tu kradną, zupełnie bezkarnie, wszystko
co dla nas najcenniejsze. Zwłaszcza przyszłość. Mogliśmy być Norwegią czy
Kuwejtem, a jesteśmy nędzarzem wycyckanym przez zgraję mafijnych „elit
politycznych”.
Może czas z
tym skończyć, póki jeszcze coś zostało?
Może warto
społeczeństwu ujawnić wszystkie bzdury o budowie dla nas bezpieczeństwa
energetycznego, w ramach którego pozbywamy się własnych paliw jako źródła
dochodów, by kupować od innych za ciężkie pieniądze.
Te bzdury o
bezpieczeństwie energetycznym w ramach czego pozbywamy się za grosze
dochodowych spółek energetycznych wraz z zasobami.
O potrzebie
budowy elektrowni atomowych wtedy, kiedy zapotrzebowanie na energię stale
spada, a wydano już pozwolenia na 12,5 tys. MW przyłączenia energii wiatrowej,
(zostały do rozpatrzenia wnioski na 54 tys. MW), t.j. na 1/3 zainstalowanej
obecnie mocy wszystkich elektrowni. Wtedy, kiedy dostępne zasoby geotermiczne
(skał i wód) mogą zapewnić moc energii elektrycznej na ok. 50 tys. MW.
O
konieczności realizacji projektu CCS – wychwytywania, sprężania i zatłaczania
spalin ze spalania węgla brunatnego przez PGE (przygotowane do sprzedaży na
giełdzie) w najcenniejsze geotermalne pokłady utworów solanek jurajskich w
centralnej Polsce.
Może ktoś to
powie poprzez media ogłupiałemu społeczeństwu i uratuje ten kraj?
Urzeczywistnijmy
słowa Jana Pawła II:
„To jest
nasza Ojczyzna, to jest nasze być i mieć, nikt nie może odebrać nam naszego być
i mieć”
Justyna
Szymańska
2009-01-28
23:25:43, aktualizacja: 2009-01-28 23:26:23
Czy Polska ma
szansę stać się drugą Norwegią, która pod względem wydobycia gazu jest
samowystarczalna? Istnieje spora szansa, by przynajmniej w połowie pokrywać
krajowe zapotrzebowanie dzięki własnemu wydobyciu. Gigantyczne złoża gazu
ziemnego odkryto m.in. pod Kutnem.
Potwierdzona już wielkość kutnowskich złóż wynosi aż 500 mld metrów sześciennych [dla porównania, krajowe wydobycie w 2007 roku, według danych Państwowego Instytutu Geologicznego, wyniosło 5,2 mld metrów sześciennych - przyp. red.].
Potwierdzona już wielkość kutnowskich złóż wynosi aż 500 mld metrów sześciennych [dla porównania, krajowe wydobycie w 2007 roku, według danych Państwowego Instytutu Geologicznego, wyniosło 5,2 mld metrów sześciennych - przyp. red.].
- Specjaliści
są zgodni - potwierdza Mirosław Rutkowski, rzecznik prasowy Państwowego
Instytutu Geologicznego. - Tak zwany blok Kutno jest strukturą bardzo
perspektywiczną i rzeczywiście potencjalnie zawierać może nawet 500 mld metrów
sześciennych gazu.
Dla
specjalistów jest tylko jeden problem. Złoża zalegają ponad 6 km pod ziemią.
- To bardzo
głęboko - mówi Mirosław Rutkowski. - Otwór badawczy
będzie więc niezwykle kosztowny.
będzie więc niezwykle kosztowny.
Technologie
wydobycia idą jednak naprzód. To, co do niedawna wydawało się nierealne i
nieopłacalne, staje się możliwe. W wielu rejonach świata gaz wydobywa się z
coraz głębiej położonych złóż. Gdyby kutnowskiego bogactwa naturalnego nie było
można wykorzystać, czy zwróciliby na nie uwagę Amerykanie?
Złożami
zainteresowana jest firma FX Energy z Salt Lake City w USA. Zdobyła już
koncesję na próbne odwierty w rejonie Kutna.
- FX Energy
ma już koncesję na poszukiwanie i wydobywanie ropy naftowej oraz gazu w
okolicach Kutna - przyznaje Anna Szpetner z departamentu geologii i koncesji
geologicznych Ministerstwa Środowiska. - Wydana koncesja w centralnej Polsce
obejmuje 284 tys. akrów.
- Liczymy na
wydobywanie w rejonie Kutna; uważamy, że są tam spore szanse na gaz - mówi
Zbigniew Tatys, dyrektor FX Energy Poland sp. z o.o. - Projekt poszukiwawczy,
który chcemy tam zrealizować, jest dość drogi. Złoża zalegają na głębokości 6
kilometrów. Dlatego w tej chwili rozmawiamy z różnymi firmami, by wspólnie do
niego przystąpić. Wartość projektu wynosi od 60 do 100 milionów złotych. Myślę,
że pierwsze kutnowskie odwierty powinniśmy wykonać w ciągu najbliższych dwóch,
trzech lat - dodaje dyrektor.
Zbigniew
Burzyński, prezydent Kutna, nie ukrywa, że bogactwo "błękitnego
paliwa" może mieć ogromne znaczenie dla miasta...
- Nie
wiedziałem, że specjaliści oceniają, że w naszym rejonie gazu może być aż tak
dużo - mówi Zbigniew Burzyński. - To dla nas fantastyczna wiadomość.
Poszukiwania amerykańskiej firmy wydobywczej mogą podziałać jak magnes na
inwestorów, a to da mieszkańcom nowe miejsca pracy. Pamiętam, że już 30 lat
temu na ul. Łąkoszyńskiej w Kutnie robiono odwierty. Prace jednak zostały wtedy
przerwane.
Dotarliśmy do
informacji, że faktycznie we wrześniu 1979 roku Polskie Górnictwo Naftowe i
Gazownictwo, które od lat dominuje w tej dziedzinie, rozpoczęło wiercenia w
Kutnie, z myślą o docelowej głębokości 6.100 metrów. Po niemal czterech latach
poszukiwania zakończono z powodu problemów ze sprzętem. Poszukiwania przerwano,
choć dowiercono się już na głębokość 5.966 metrów.
oryginał
tutaj >> http://www.dzienniklodzki.pl/p...
Rząd sprzedaje gazowe eldorado –
prof. Mariusz-Orion Jędrysek
Aktualizacja: 2011-05-15 10:02 pm
Gaz zawarty w złożach łupkowych w
Polsce jest wart co najmniej 1000 mld dolarów. Pasywność rządu Donalda Tuska
sprawia, że zamiast na 70, dziś możemy liczyć zaledwie na 20 procent tej sumy i
utratę pozycji gospodarza-decydenta
Skarb Państwa nie potrafi zadbać o
zyski z potencjalnej eksploatacji gazu łupkowego w Polsce. Odwrotnie niż
wielkie firmy poszukiwawczo-wydobywcze, które mimo ponoszonego ryzyka chcą
płacić więcej za koncesje, niż żąda za nie państwo.
Podczas trzeciego czytania projektu
ustawy Prawo geologiczne i górnicze posłowie, m.in. Wojciech Jasiński i Piotr
Cybulski, pytali o zakres obrotu i rynkowej wartości koncesji na poszukiwania i
eksploatację gazu w łupkach. Posła Cybulskiego interesowało, czy prawdą jest,
że na rynku wtórnym jedna koncesja kosztuje od 50 do 100 mln złotych. Konkretna
odpowiedź jednak ze strony rządowej nie padła.
Rzecz jasna, nikt nie podaje
bezpośredniej wielkości kwoty transakcji dotyczącej obrotu koncesjami – to
tajemnica handlowa i strategiczna każdej poszukiwawczej firmy
geologiczno-górniczej. Niemniej jednak można ją oszacować na podstawie danych
pochodzących z oficjalnych komunikatów firm i innych doniesień dostępnych w internecie.
W Liście do Klubów Parlamentarnych wymieniłem kwotę 50-100 mln zł jako cenę
jednej koncesji na rynku wtórnym, i na te kwoty – jak mniemam – powoływał się
poseł Cybulski.
Bez kosztów i ryzyka
Gdyby rząd nie zrezygnował z
przygotowanego przez rząd PiS projektu powołania Polskiej Służby Geologicznej
(PSG) jako organu państwa, a miesiąc po zaprzysiężeniu, z niejasnych przyczyn,
nie rozwiązał społecznie działających organów doradczych (Rada Geologiczna,
Rada Górnicza, Honorowy Komitet Głównych Geologów Kraju, Komisja Geoekologii i
Metod Analitycznych), to nie tylko dziś, ale już dwa lata temu byłoby wiadomo,
ile są warte wspomniane koncesje. W zastępstwie rządu, jak i istniejącej
Państwowej Służby Geologicznej chciałbym podać przykładową wycenę wartości
koncesji na poszukiwanie gazu w łupkach. Wycena opiera się na szacowanej
wartości transakcji (dane internetowe) zawartej pomiędzy firmami Talisman i San
Leon w zakresie udziału w koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu z
łupków w okolicach Braniewa i Gdańska.
Jedna firma zapłaciła drugiej
gotówką około 1,5 mln euro. Ponadto firma nabywająca udziały w koncesji
poniosła koszty badań sejsmicznych (2D) i prowadzi na swój koszt wiercenia
badawcze dotyczące co najmniej 1000 m poziomych odwiertów, z dwiema opcjami na
dodatkowe 500 m każda. A oto, co w zamian uzyskuje firma nabywająca koncesję:
30 procent udziału oraz dodatkowo opcję uzyskania dodatkowych 30 procent
udziału za wykonanie kolejnego odwiertu na swój koszt. Sprawa w identyczny
sposób dotyczy łącznie trzech obszarów koncesyjnych. Z tego wynika, że San Leon
– za to, że oddał od 30 do 60 procent udziałów (w zależności od opcji), będzie
dysponował kosztującymi kilkadziesiąt milionów dolarów wynikami badań i wiedzą
dotyczącą wielkości zasobów gazu w łupkach występujących na swoich trzech
obszarach koncesyjnych. Jeśli w oparciu o wartość rynkową kosztów badań
związanych z poszukiwaniami poniesionych przez Talisman szacować wartość
rynkową jednej koncesji, to trzeba ją ocenić na kwotę rzędu 50-100 mln zł za
każdą. Za uzyskanie tych koncesji od Skarbu Państwa San Leon zapłacił, jak
najbardziej legalnie, Skarbowi Państwa kilkaset tysięcy złotych. Jednocześnie
nadal będzie dysponował 40-70 procentami udziałów w koncesji, a więc w
potencjalnym przyszłym zysku liczonym w miliardach dolarów. To wszystko
praktycznie bez ryzyka i kosztów – jeśli nie liczyć kilkuset tysięcy złotych
wydanych na przygotowanie wniosku koncesyjnego i opłatę za uzyskaną koncesję. Gdyby
Talisman sam złożył wniosek koncesyjny, tak jak to zrobił wcześniej San Leon,
to za dokładnie te same nakłady poniesione na poszukiwania byłby właścicielem
100, a nie 30 czy 70 procent udziału w koncesji. Stąd, mimo że nie jestem
ekonomistą, uważam, iż szacowana wartość koncesji jest wiarygodna.
Jeśli powyższe, bardzo szacunkowe
kalkulacje są nieprzekonujące, to radziłbym stronie rządowej prześledzić
oficjalnie anonsowane transakcje, np. ostatnią zawartą w maju br. pomiędzy
Nexen a Marathon.
Miliardowe zyski
Jestem przekonany, że kwoty, jakie
przytoczyłem, są raczej zaniżane, i to znacznie. Należy pamiętać, że największe
ryzyko ponieśli pierwsi inwestorzy, którzy uzyskali koncesje w 2006 i 2007
roku. Wartość informacji geologicznej od nich uzyskanej, którą muszą się
dzielić ze Skarbem Państwa, jest ogromna. Następne firmy ponosiły mniejsze
ryzyko, a wynikająca z ich badań informacja geologiczna jest wielokrotnie mniej
warta, bo już nie jest pierwsza. Stąd opłaty za każde następne koncesje
udzielane po dłuższej przerwie powinny rosnąć wielokrotnie. Jeśli dziś wiadomo,
z prawdopodobieństwem np. 50 procent i bez wierceń, że gaz na jednej koncesji
może być wart kilka miliardów dolarów, to ile kosztuje koncesja lub choćby
udział w niej?
Takie proste kalkulacje przedstawiłem
dwa miesiące temu na jednej z konferencji, w której uczestniczyli także
przedstawiciele Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu
Badawczego (w tym jego dyrektor), pełniącego rolę państwowej służby
geologicznej. Skoro strona rządowa utrzymuje, że PIG świetnie spełnia zadania
służby geologicznej, to dlaczego o tak kluczowej sprawie, jak rynkowa wycena
koncesji, obecni na konferencji, a szczególnie aktywnie dyskutujący
przedstawiciele PIG nie poinformowali rządu o możliwych wartościach koncesji na
poszukiwania? Możliwe, że zarobiliby w ten sposób dla Polski kilkaset milionów
złotych (jeszcze było to możliwe). To i wiele innych okoliczności dowodzi, że w
obecnej sytuacji prawnej i wewnętrznej strukturze PIG nie jest w stanie być organem
państwa działającym wyłącznie w jego imieniu.
Drugiej Norwegii nie będzie
Wróćmy jednak do oszacowań wartości
koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu w łupkach. Gdybym nawet omyłkowo
zawyżył dziesięciokrotnie powyższe szacunki (a równie dobrze pokazane szacunki
mogą być mocno zaniżone), to i tak byłoby to jeszcze dziesięć razy więcej niż
kwota, jaką pobiera polski rząd za udzielenie koncesji, i to wraz z
użytkowaniem górniczym (sic!). Tę ostatnią sprawę zresztą bardzo mgliście
tłumaczy strona rządowa, tak jakby kwota za użytkowanie górnicze nie była
jeszcze pobrana – a według mojej wiedzy, prawdopodobnie już jest pobrana i
zawiera się w wymienionej żenująco niskiej kwocie od 29 do 30 mln zł łącznie za
wszystkie koncesje i użytkowanie górnicze. Innymi słowy, jeśli mam rację, to za
jedną koncesję poszukiwawczą państwo polskie pobiera 1 procent (!) lub ułamek
procenta jej wartości rynkowej. Jeśli tak, to teraz trzeba pomnożyć utratę
kilkudziesięciu (kilkuset?) milionów złotych na każdej koncesji na poszukiwania
przez liczbę kilkudziesięciu koncesji (nie mniej niż 65 – bo na tyle
subiektywnie oceniam liczbę bezsensownie wydanych koncesji). Te kalkulacje
opiewają na miliardy złotych, które Skarb Państwa mógł zarobić, i to w
większości w twardej walucie.
Co najmniej od czasów Adama Smitha
wiadomo, że towar jest wart tyle, ile ktoś za niego jest gotów zapłacić. Rynek
wtórny pokazał, że firmy, mimo ponoszonego ryzyka, są gotowe płacić o wiele
więcej za koncesje na poszukiwania, niż państwo za nie żąda. Co gorsza, przy
obecnym stanie prawnym, a także przy tym właśnie uchwalonym Prawie geologicznym
i górniczym, wydając koncesje na poszukiwanie i rozpoznanie dowolnego złoża
kopaliny, wiążemy sobie ręce na przyszłość w odniesieniu do wydobycia tej
kopaliny, kopalin towarzyszących (opłata eksploatacyjna niższa o 50 procent) i
innych działań (np. wielce zyskowne zatłaczanie CO2 pod łatwymi do spełnienia
warunkami). Koncesję na wydobycie bowiem trzeba wydać temu, kto dokonał
odkrycia złoża i kto dysponuje prawem do informacji geologicznej dla obszaru
koncesyjnego. Jedno i drugie mają tylko firmy, które posiadają koncesję
poszukiwawczą. Dlatego utrzymuję, że Skarb Państwa w praktyce dostanie tyle,
ile uznają za słuszne koncesjonobiorcy – czyli firmy, o których w wielu
przypadkach państwo nic nie wie, np. kto jest ich właścicielem. Oczekiwany
model norweski (o którym wspominał m.in. świetny ekspert Grzegorz Pytel) i
około 70 proc. udziału Skarbu Państwa w zyskach nie mają już najmniejszych
szans na realizację w Polsce.
Jaki jest więc interes państwa?
Jeśli gaz zawarty w złożach jest wart co najmniej 1000 mld dolarów (1 bln), to
ile z tego będzie miało państwo polskie, powinna już trzy lata temu liczyć
służba geologiczna. Jeśli nie zostaną podjęte przełomowe kroki, to zysk Skarbu
Państwa będzie mniejszy niż 20 procent, i to tylko w zakresie najprostszych, bo
podatkowych, opłat – bez szans na efekt multiplikacji wynikający np. z rozwoju
własnych technologii. Innymi słowy, uwzględniając koszty poszukiwań, wydobycia,
transportu itd. – na potencjalnej eksploatacji, księgowo Skarb Państwa straci
bezpośrednio nie mniej niż 500 mld złotych. Jest to więcej niż np. dotacje
netto uzyskane (wykorzystane) z Unii Europejskiej.
Rząd wybiera milczenie
Skoro obecny rząd nie potrafi odpowiedzieć
na fundamentalne pytania dotyczące obrotu strategicznymi koncesjami, to znaczy,
że całość odbywa się poza wiedzą Skarbu Państwa i w ogóle państwa jako
właściciela kluczowych zasobów geologicznych. Mimo apeli posłów i członków
poprzedniego rządu polityka geologiczna nie ulega zmianie (gaz w łupkach to
element polityki geologicznej), a proponowane rozwiązania stan ten pogarszają.
Potwierdza to tylko to, co mówiłem wielokrotnie wcześniej, że polską geologię w
wymiarze państwowym trzeba zbudować od nowa, zdecydowanie bazując na tym, co
mamy, ale z nową koncepcją dbania o interes silnego państwa. Kwestie
koncesyjne, zasadnicze dla interesu państwa, powinny być weryfikowane i
oceniane przez wyspecjalizowaną służbę geologiczną, jaką miała być ustawowo
konstruowana (w latach 2006-2007) Polska Służba Geologiczna. Podstawą uzyskanej
wiedzy rynkowej miał być los pierwszych kilkunastu wydanych przeze mnie i z
mojej inicjatywy, jako ówczesnego głównego geologa kraju, koncesji.
Uważałem, że po wydaniu kilkunastu
procent koncesji należało nie tylko przerwać koncesjonowanie, ale też milczeć –
stąd nie wspominałem o gazie w łupkach w swoim Sprawozdaniu… (www.morion.ing.uni.wroc.pl/tek...?
action=view&id=343). A to
dlatego, aby w spokoju przygotować państwo prawnie (Pgg) i organizacyjnie (PSG
itd.) do tak wielkiej inwestycji w dziedzinie gospodarki i środowiska, ale też
choćby dlatego, aby bez pijarowskich nagłośnień umożliwić prowadzenie badań,
które właśnie przez głośny rządowy PR są utrudnione. Miało to m.in. zapobiec
(zanim powstanie strategia wypracowana przez nowo powołaną Polską Służbę
Geologiczną i nowe prawo) problemom, jakie dziś napotykają firmy poszukiwawcze.
Milczeć już dłużej nie sposób – stąd
wysłałem blisko rok temu list otwarty do premiera Donalda Tuska, na który do
dziś nie dostałem odpowiedzi. Mam prawo nie mieć racji, bo nie posiadam dostępu
do wiedzy, narzędzi i możliwości działania, jakimi dysponuje rząd – a ten
satysfakcjonujących informacji nie udziela. Nie mogę też liczyć na pomoc służby
geologicznej, za jaką rząd uważa PIG. Mam jednak prawo pytać, wyciągać wnioski
i wskazywać nieprawidłowości. Taki jest mój nie tylko obywatelski obowiązek,
ale obowiązek osoby, która z własnej inicjatywy przygotowała i uruchomiła
poszukiwania gazu w łupkach w Polsce. To zostało zmarnowane! Na swoje pytania
wielu posłów nie otrzymało odpowiedzi w zakresie, w jakim rząd miał obowiązek
mieć pełną wiedzę. Na rzeczową odpowiedź w najbliższym czasie nie liczę więc i
ja. Czy ktoś na nią liczy?
Prof. Mariusz-Orion Jędrysek
Autor jest pracownikiem naukowym w
Zakładzie Geologii Stosowanej i Geochemii Uniwersytetu Wrocławskiego; był
podsekretarzem stanu i głównym geologiem kraju w rządzie PiS.
Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 16
maja 2011, Nr 112 (4043)
>>> siódmy artykuł o gazie łupkowym :
Zamach na polskie
zasoby naturalne – prof. dr hab. Artur Śliwiński
Aktualizacja:
2011-05-14 6:05 pm
Polska doczekała się
chwili przełomowej. Chwilę tę określa, naszym zdaniem, moment uchwalenia przez
władze państwowe bezprecedensowego aktu całkowitej rezygnacji z ochrony dóbr
narodowych oraz oddania w ręce zagranicznych korporacji polskich zasobów
naturalnych.
Uchwalenie aktu
rezygnacji z ochrony polskich dóbr narodowych i przyzwolenie na ich jawny
rabunek jest działaniem ostatecznie definiującym charakter obecnych władz
państwowych w Polsce jako władz nie respektujących polskich interesów
gospodarczych i politycznych. To, iż ten akt rezygnacji starano się
zakamuflować mętnymi zapisami uchwalonej przez Sejm 24 kwietnia 2011 roku
ustawy „Prawo geologiczne i górnicze”, niczego nie zmienia.
Niniejsze
opracowanie jest niezbędne dlatego, iż argumentacja oraz oficjalne komentarze
do nowej ustawy „Prawo geologiczne i górnicze” uciekają od oceny
społeczno-ekonomicznej zasadności zawartej w niej regulacji. Niestety, również
krytyka tej ustawy była prowadzona raczej z pozycji odległych od ekonomii, co
osłabiało ich trafne i przekonywujące oceny. Dla nas istotne znaczenie ma fakt,
że wspomniana ustawa stanowi kulminację wieloletniego procesu legislacyjnego w
Polsce, który przekształcił się w praktykę legalizacji nieprzejrzystych
interesów.
Czujemy się
zobowiązani do przypomnienia elementarnych stwierdzeń ekonomicznych, które
powinny być znane i respektowane przez władze państwowe. Przypominamy, że
ekonomia przestrzega przed destrukcyjnym użytkowaniem zasobów naturalnych (w
szczególności nieodnawialnych), którym to mianem określa ich nadmierną,
rozrzutną oraz degradującą warunki przyrodnicze eksploatację. Wszyscy powinni
wiedzieć, że w tym zakresie nie może być mowy o stosowaniu liberalnych reguł
„wolnego rynku”. Reguły te nie zapewniają niezbędnej ochrony zasobów
naturalnych przed rabunkowymi metodami i technologiami eksploatacji tych
zasobów. Znajduje to potwierdzenie we współczesnej historii gospodarczej, która
szeroko przedstawia negatywne skutki stosowania „zasad” neoliberalnej ekonomii
do gospodarowania zasobami naturalnymi oraz prób kosmopolityzacji własności
tych zasobów.
Współczesna krytyka
neoliberalizmu dotyczy szczególnie zagadnień gospodarowania zasobami
naturalnymi. Przede wszystkim wskazuje, że nie wolno lekceważyć konsekwencji
rosnącego popytu na zasoby naturalne – z jednej strony i ograniczonej
dostępności – z drugiej strony. Współczesne społeczeństwa i rządy martwią się
rosnącymi wskaźnikami zużycia zasobów naturalnych, zwłaszcza nieodnawialnych.
Pod adresem rządów ze strony ekonomistów kierowane są ostrzeżenia przed
lekceważeniem specyficznych uwarunkowań gospodarki zasobami naturalnymi oraz
zachęty do bardziej racjonalnej i wyważonej eksploatacji zasobów naturalnych.
Nie chodzi przy tym o werbalne postulaty ograniczenia marnotrawstwa i
skłanianie do korzystania z efektywnych i bezpiecznych technologii, lecz przede
wszystkim o stosowanie rachunku kosztów i korzyści społecznych; zwłaszcza w
zakresie analizy oddziaływania regulacji prawnej (RIA) oraz analizy
oddziaływania na środowisko (EIA ). Rząd w Polsce, przygotowując projekt
regulacji prawnych dotyczących liberalizacji wykorzystania zasobów naturalnych,
tych podstawowych warunków nie dopełnił, mimo międzynarodowych zobowiązań
stosowania tych analiz w procesie podejmowania decyzji istotnych społecznie i
gospodarczo. A przecież decyzje dotyczące losu zasobów naturalnych są
bezapelacyjnie istotne. Nawet tak elementarny wymóg, jak uzasadnienie celowości
regulacji prawnej nie został prawidłowo spełniony.
Skandal pierwszy: brak strategii wykorzystania zasobów naturalnych
Skandal pierwszy: brak strategii wykorzystania zasobów naturalnych
Nowa ustawa Prawo
geologiczne i górnicze obnaża brak strategicznego planu wykorzystania zasobów
naturalnych. W sytuacji, gdy otwiera się szeroka perspektywa eksploatacji gazu
łupkowego, jest to fakt ujawniający skrajną nieodpowiedzialność dzisiejszych
władz państwowych (co też jest określeniem zbyt delikatnym i nie wyczerpującym
istoty rzeczy).
Przypomnijmy, że
według raportu amerykańskiego Departamentu Energii z 5.04.2011 roku Polska
posiada zasoby gazu łupkowego szacowane na ok. 5,3 bilionów metrów
sześciennych, co jest równoznaczne z trzystuletnim zużyciem gazu w Polsce.
Z góry więc można
założyć, że jeśli takiego planu nie ma, a w dodatku nie jest on przewidywany,
polskie zasoby naturalne przestaną mieć znaczenie strategiczne i staną się
łatwym łupem wielkich koncernów wydobywczych. Dla Polski mogą mieć one
znaczenie tylko wtedy, gdy jest realizowana przemyślana i realistyczna
strategia ich wykorzystania. Z planowaniem strategicznym jest dokładnie jak z
myśleniem: jeśli ktoś nie myśli, nie powinien liczyć na to, że pomoże mu to
rozwiązać zasadnicze problemy.
Oznacza to brak
uporządkowania procesów gospodarowania zasobami gazu w czasie i przestrzeni,
czyli puszczenia ich na żywioł. W szczególności, trzeba będzie liczyć się z
kolizją między działaniami koncernów wydobywczych i ładem przestrzennym. Jednak
sprawy te nie zostały w ustawie nawet dotknięte. Jej zapisy umożliwiają
bezkarne zakłócenie ładu przestrzennego w skali kraju. Choć art. 7 ustawy
zastrzega, że działalność wydobywcza nie może naruszyć „przeznaczenia
nieruchomości określonego w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego
oraz w odrębnych przepisach”, jest to klauzula zbyt werbalna, aby blokowała
silne ingerencje w gospodarkę przestrzenną. Zwróćmy uwagę na określenie „nie
może naruszyć przeznaczenia nieruchomości”. Nie oznacza ono, że działalność
wydobywcza nie może dewastować ładu przestrzennego. Taki jest też wydźwięk
deklarowanej przez twórców ustawy (błędnej) zasady podanej w uzasadnieniu
projektu ustawy, „że jeżeli plan miejscowy ani inne powołane wyżej
uwarunkowania nie zawierają zakazu wydobywania kopaliny, nie byłoby przeszkody
do podjęcia działalności w tym zakresie”.
Nie zostały
wyodrębnione tereny chronione przed ewentualną dewastacją. I wreszcie, zabrakło
budżetowania, umożliwiającego planowanie wpływów i wydatków z tytułu
eksploatacji zasobów. Urzędnikom państwowym możemy zdradzić tajemnicę: jeśli
nie ma planu finansowego, to z pewnością wydatki przewyższą wpływy.
Ustawa została
sporządzona w duchu neoliberalnym. Świadczy o tym załączone do niej
uzasadnienie. Jej twórcy zapewniają, iż nadrzędnym celem jest usunięcie barier
utrudniających podejmowanie i wykonywanie działalności w zakresie geologii i
górnictwa, pobudzanie przedsiębiorczości i zwiększenie pewności inwestowania,
„co powinno zapewnić racjonalną gospodarkę złożami kopalin w ramach
zrównoważonego rozwoju”. Zazwyczaj takie sformułowania stosowane są wtedy, gdy
ktoś stara się upiększyć niezbyt atrakcyjny produkt. Z tego zapewnienia
wynikałoby, że to przedsiębiorcy są beneficjentami regulacji prawnej, a
tymczasem przez wszystkie szczeliny drzwi i okien wciska się prawda, że to nie
przedsiębiorcy, lecz wielkie koncerny amerykańskie są faktycznymi beneficjentami
tej regulacji. Wystarczy przyjrzeć się choćby kryteriom przetargu na koncesje,
które spychają zwykłych przedsiębiorców na margines wielkiego biznesu. W jaki
sposób usuwanie barier i „pobudzanie przedsiębiorczości” mają zapewnić
racjonalną gospodarkę złożami i kopalinami? Tego autorzy projektu ustawy nie
wyjaśniają. To właśnie ustawa powinna zapewnić racjonalną gospodarkę zasobami
naturalnymi, a nie jakieś usuwanie czy pobudzanie. Jeśli pod tym uzasadnieniem
kryje się przemyślana koncepcja racjonalności ekonomicznej, należałoby autorów
ustawy zgłosić do nagrody Nobla.
Skrajnym wyrazem
neoliberalnego charakteru ustawy jest wprowadzenie wtórnego obrotu koncesjami
poszukiwawczymi, czyli możliwości ich swobodnej odsprzedaży. Ponieważ do tych
koncesji przypisano prawo pierwszeństwa do koncesji wydobywczych, sytuacja musi
wymknąć się spod kontroli: każda świnia może robić z Polski chlew.
To są rozwiązania
sprzyjające rabunkowej eksploatacji tych zasobów. A jednocześnie pomijają one
zagrożenia, które niesie beztroskie traktowanie ekonomicznych aspektów
problemu.
Takie podejście może
zemścić się dalszą – już mocno zaawansowaną – de-industrializacją polskiej
gospodarki. Mamy na myśli zagrożenie określane mianem choroby holenderskiej :
nawet ograniczony przypływ waluty z tytułu eksportu gazu może skutkować
wzrostem kursu złotego, co pośrednio będzie pogarszać konkurencyjność wyrobów
przemysłowych. W dłuższej perspektywie grozi to niechybnym cofnięciem Polski na
pozycje kraju rolniczo-surowcowego, typowe dla gospodarek kolonialnych.
Powinno być inaczej.
Mądra strategia wykorzystania złóż gazu łupkowego, oparta na dominacji polskiej
własności, mogłaby stanowić niepowtarzalną szansę wyjścia z permanentnego
kryzysu i odrodzenia gospodarczego.
***
Brak ze strony rządu
strategicznego planu wykorzystania zasobów naturalnych nie znaczy, że taki plan
nie istnieje. Jest możliwe (czy raczej pewne), że taki plan wykorzystania
polskich zasobów naturalnych znajduje się w Waszyngtonie jako część
strategicznego zabezpieczenia interesów Stanów Zjednoczonych.
Skandal drugi:
zamach na własność prywatną
Ważnym aspektem
nowego Prawa geologicznego i górniczego jest bezpardonowy, urągający
konstytucji zamach na własność prywatną. Sprawdziły się obawy, że „wydzielenie”
własności górniczej stanie się furtką do poważnego naruszenie prawa własności,
skoro jest ona rzeczowo podziemną częścią nieruchomości gruntowych stanowiących
w znacznej mierze własność prywatną.
W szczególności
świadczy o tym następujący art. 142.1 omawianej ustawy: „Właściciel nie może
sprzeciwić się zagrożeniom spowodowanym ruchem zakładu górniczego, który jest
prowadzony zgodnie z ustawą”.
Jest to zapis
bezprecedensowy i dający koncernom wydobywczym nieograniczone możliwości
ingerowania w sferę prywatnej własności nieruchomości. Ustawodawca usiłuje
zachować pozory ochrony własności prywatnej, a czyni to za pomocą dyskretnego
sprowadzenia zagadnienia ochrony własności do kwestii ochrony interesów
właściciela. Taki zabieg jest niedopuszczalny, zwłaszcza kiedy naruszanie praw
własności jest niejako wkomponowane w działalność wydobywczą. Jest to de facto
legalizacja naruszeń praw własności na wielką skalę, usprawiedliwiana
podrzędnym argumentem ułatwienia działalności geologicznej i górniczej. I
oczywiście jest to także szczególne uprzywilejowanie – bezkarnością – łamania
praw własności. Organy państwa mają chronić własność, a nie wystawiać ją na
zagrożenia ze strony kapitału zagranicznego, który przecież nie jest święty.
W przytoczonym art.
142.1 przyznaje się właścicielom ograniczone prawo żądania naprawienia
wyrządzonej tym ruchem (zakładów górniczych – przypis autora) szkody, na
zasadach określonych ustawą. Problem polega na tym, że ustawodawca zasad tych
nie wskazuje.
Jakie funkcje
związane z ochroną interesów właścicieli nieruchomości (nadzorcze, pomocnicze,
arbitrażowe itp.) przejmują wobec tego organy państwowe? Żadne. Innymi słowy,
nie zamierzają one interweniować nawet w skrajnych przypadkach naruszenia
interesów właścicieli nieruchomości, zagrożonych owym „ ruchem zakładów
górniczych” (ustawodawcę powinno stać na nazywanie rzeczy po imieniu). Ustawa
nie zobowiązuje koncesjonariuszy do jakiegokolwiek wynagrodzenia za poważne
uszczuplenie praw majątkowych właścicieli nieruchomości, tylko odsyła
żądających naprawienia szkód do sądu gospodarczego. Każdy, kto ma jakieś
pojęcie o funkcjonowaniu polskich sądów gospodarczych i kodeksie cywilnym wie o
poważnej asymetrii występującej między osobami fizycznymi a organizacjami
gospodarczymi, zwłaszcza wielkimi. Procesowanie się o odszkodowania z wielkimi
organizacjami gospodarczymi jest nie tylko obarczone wysokimi kosztami, ale
także może wywoływać dodatkowe retorsje (koncerny mając prawo naruszania
własności mogą posunąć się dalej). A przede wszystkim jest nieskuteczne.
Na domiar złego
zgodnie z art. 149.1 sądowe dochodzenie roszczeń jest możliwe dopiero po
wyczerpaniu postępowania ugodowego, a praktycznie po upływie dwóch miesięcy od
zgłoszenia roszczeń. Każdy może się domyślić , jakie to daje koncernom
możliwości nacisku na poszkodowanych.
Nie zaniedbano także
nadużycia środków administracyjnych. Z gracją słonia w składzie porcelany
zmieniony został art. 125.1 ustawy o gospodarce nieruchomościami, który wskutek
tego nabrał szczególnego znaczenia: „Starosta, wykonujący zadanie z zakresu
administracji rządowej, może, w drodze decyzji, ograniczyć sposób korzystania z
nieruchomości niezbędnej w celu poszukiwania, rozpoznawania, wydobywania
kopalin objętych własnością górniczą”. Każdej nieruchomości.
***
Ingerencja w
stosunki własności nie może naruszać prawa własności, lecz może jedynie
dotyczyć sposobu wykonania prawa. W tych przypadkach sięga ona znacznie dalej
Nie chodzi bynajmniej o to, czy taka ingerencja jest bardziej lub mniej
dolegliwa, lecz o to, że jej wprowadzenie radykalnie zmienia ustrój
społeczno-gospodarczy. Nie ma tutaj mowy o ograniczeniu praw własności
prywatnej względami publicznymi, lecz warunkami pomnażania zysków. To czyni
przepisy ustawy zasadniczej bezużytecznymi (jak w czasach komunistycznych –
deklaratywnymi). Dotyczy to szczególnie art. 21, który w punkcie 1 głosi, że
„Rzeczpospolita Polska chroni własność i prawo dziedziczenia”, ale także art.
64 przewidującego ograniczenie własności tylko w zakresie, w jakim nie zostaje
naruszona istota prawa własności.
Skandal trzeci:
forsowanie neokolonializmu
Nie ma wątpliwości,
że ustawa Prawo geologiczne i górnicze – regulująca gospodarkę polskimi
zasobami naturalnymi – jest jakby wielką pieczęcią z napisem NEOKOLONIALIZM
przyłożoną do kart dwudziestoletniej historii gospodarczej Polski. Nie potrzeba
wielkiej wnikliwości, aby w omawianych zabiegach legislacyjnych rozpoznać
typowe wzory ekspansji koncernów naftowych i gazowych na kraje Ameryki
Łacińskiej, Bliskiego Wschodu, Azji Środkowej itp. Nie ma żadnych danych, które
wskazywałyby na ograniczenie sygnalizowanych tendencji ekspansjonistycznych lub
oszczędzanie Polski. Dążenie do krociowych zysków przeważa nad sympatiami
politycznymi. Zresztą Polska nie jest darzona szczególnymi sympatiami. Górę
bierze raczej hałaśliwy antypolonizm.
Taki punkt widzenia jest źle przyjmowany przez władze polityczne i oficjalne media. Wywołuje on bowiem wilka z lasu, ujawniając zjawiska składające się na kontinuum przemian zachodzących w gospodarce i polityce. Jego istotą jest przejmowanie polskich zasobów kapitału przez czynniki zagraniczne. Dziś nie ulega wątpliwości, że ich przejmowanie nie było rezultatem mądrych koncepcji ekonomicznych, lecz importem wypróbowanych wcześniej technologii zdobywania terytoriów i władzy. A towarzyszyły temu dwa charakterystyczne zjawiska: zaciemniania sytuacji ekonomicznej (zwłaszcza stosunków własnościowych) oraz ograniczanie na różne sposoby polskiego przemysłu i zaplecza naukowo-technicznego. Przejmowanie zasobów naturalnych może być uwieńczeniem tych przemian.
Pytanie, czy wskutek podporządkowania polskich zasobów naturalnych gospodarka ostatecznie przekształci się w typową gospodarkę neokolonialną jest więc pytaniem zasadnym.
Jednym z ważniejszych warunków takiego obrotu spraw było znamienne przeorientowanie dyskusji nad rozwojem społeczno-gospodarczym Polski z rozważań ekonomicznych na spekulacje polityczne. Poziom wiedzy i realizmu ekonomicznego, który cechuje dotychczasowe spory wokół krytykowanej ustawy, jest żenujący. W obrębie tych sporów (najchętniej toczonych poza zasięgiem opinii publicznej) ujawnienie istnienia wielkich złóż gazu łupkowego zrodziło dwie sprzeczne tendencje. Pierwsza z nich – bardziej lub mniej ostrożnie formułowana – z eksploatacją złóż gazu wiąże wielkie nadzieje, nie zwracając uwagi na złożone uwarunkowania ekonomiczne i polityczne. Druga przeciwnie, bagatelizuje znaczenie istnienia i warunków eksploatacji tych złóż. Wyjaśnienie sprzeczności między tymi tendencjami powinno być bardzo pouczające.
Taki punkt widzenia jest źle przyjmowany przez władze polityczne i oficjalne media. Wywołuje on bowiem wilka z lasu, ujawniając zjawiska składające się na kontinuum przemian zachodzących w gospodarce i polityce. Jego istotą jest przejmowanie polskich zasobów kapitału przez czynniki zagraniczne. Dziś nie ulega wątpliwości, że ich przejmowanie nie było rezultatem mądrych koncepcji ekonomicznych, lecz importem wypróbowanych wcześniej technologii zdobywania terytoriów i władzy. A towarzyszyły temu dwa charakterystyczne zjawiska: zaciemniania sytuacji ekonomicznej (zwłaszcza stosunków własnościowych) oraz ograniczanie na różne sposoby polskiego przemysłu i zaplecza naukowo-technicznego. Przejmowanie zasobów naturalnych może być uwieńczeniem tych przemian.
Pytanie, czy wskutek podporządkowania polskich zasobów naturalnych gospodarka ostatecznie przekształci się w typową gospodarkę neokolonialną jest więc pytaniem zasadnym.
Jednym z ważniejszych warunków takiego obrotu spraw było znamienne przeorientowanie dyskusji nad rozwojem społeczno-gospodarczym Polski z rozważań ekonomicznych na spekulacje polityczne. Poziom wiedzy i realizmu ekonomicznego, który cechuje dotychczasowe spory wokół krytykowanej ustawy, jest żenujący. W obrębie tych sporów (najchętniej toczonych poza zasięgiem opinii publicznej) ujawnienie istnienia wielkich złóż gazu łupkowego zrodziło dwie sprzeczne tendencje. Pierwsza z nich – bardziej lub mniej ostrożnie formułowana – z eksploatacją złóż gazu wiąże wielkie nadzieje, nie zwracając uwagi na złożone uwarunkowania ekonomiczne i polityczne. Druga przeciwnie, bagatelizuje znaczenie istnienia i warunków eksploatacji tych złóż. Wyjaśnienie sprzeczności między tymi tendencjami powinno być bardzo pouczające.
Najpierw jednak
warto przyjrzeć się stanowisku rządu Donalda Tuska – inicjatora nowej ustawy
Prawo geologiczne i górnicze. W ogólnym zarysie stanowisko to sprowadza się do
bagatelizowania zagadnienia eksploatacji złóż gazu łupkowego. Przebija się to
wyraźnie przez ustawowe zapisy. Niektóre z nich są sformułowane tak, jakby
zagadnienie wykorzystania tego wielkiego bogactwa natury w ogóle nie istniało.
Ale z drugiej strony, ustawa ścieli czerwony dywan dla wejścia koncernów
zachodnich.
Bagatelizowanie
zagadnienia eksploatacji złóż gazu łupkowego wyraża się przede wszystkim (co
wcześniej staraliśmy się uwypuklić) w nieprzygotowaniu długookresowego planu
strategicznego gospodarowania tymi złożami. Plan taki powinien jasno określać,
czy eksploatacja tych złóż będzie oparta na dominacji polskiej własności
(najlepiej państwowej) i wykorzystaniu własnego potencjału geologicznego i
górniczego, czy przeciwnie – na dominacji kapitału zagranicznego. Tego jasno
nie określono, zdając się pozornie na żywioł rynkowy, a w istocie rzeczy
torując drogę i forsując liczne ułatwienia umożliwiające dominację kapitału
zagranicznego. Konsekwencje wyboru strategicznego są w tym zakresie doniosłe.
Przykładów ukrytej
preferencji kapitału zagranicznego w omawianej ustawie jest wiele. Jednym z
tych przykładów jest niespotykany nigdzie dopuszczalny okres ważności koncesji
wydobywczych: pół wieku. Nawet w okupowanym Iraku, gdzie amerykańskie koncerny
wydobywcze zbierają obfite żniwo agresji, okres ten wynosi 30 lat. Drugi
przykład dotyczy dostępu do złóż; ustawa przewiduje przetarg publiczny.
Przetarg powinien opierać się na założeniu, że oferenci wchodzą w stosunki
konkurencyjne, a więc nie tworzą spójnej grupy interesu. A przecież powszechnie
wiadomo, że koncerny ubiegające się o wspomniane koncesje nie przypominają pod żadnym
względem kolekcjonerów wystawianych na aukcji obrazów Nikifora. Są to
organizacje o zasięgu światowym wspólnie kontrolujące wielkie terytoria i
kraje, a także koordynujące politykę zdobywania nowych terytoriów (mając
wielkie doświadczenie w tym zakresie). Przy tym korzystają z wydajnego wsparcia
rządu i dyplomacji, a jeśli trzeba – wojska i służb specjalnych. To zaś
oznacza, iż mogą dyktować warunki koncesji, chyba że stawia się przed nimi próg
opłacalności. Poseł Piotr Cybulski (PiS) na jednym z ostatnich posiedzeń
sejmowych komisji zajmujących się projektem ustawy geologiczno-górniczej
słusznie proponował, aby taki próg ustawowo określić (w wysokości 40% wartości
wydobywanego gazu). To jednak nie przeszło.
Wariant, iż
eksploatacja złóż gazu łupkowego zostanie zdominowana przez wielkie koncerny
wydobywcze i przetwórcze jest praktycznie przesądzony (przynajmniej do czasu,
gdy cała konstrukcja się nie rozleci). Kto jednak w rządzie zastanawiał się nad
skutkami realizacji tego wariantu? A chodzi zarówno o niezwykle poważne skutki
ekonomiczne, jak też poważne społeczne i polityczne.
Nie ma sensu
spieranie się o to, czy dzięki realizowanemu scenariuszowi wydarzeń pojawi się
szansa zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego Polski oraz możliwość
uniezależnienia od dostaw z Gazpromu. Jest to w istocie rzeczy spór o to, co
zrobią amerykańskie koncerny; bo to one będą trzymały karty w ręku. Mogą
zostawić gaz w Polsce, ale mogą równie dobrze skierować go w całości na
eksport. Mogą zawrzeć z Rosją porozumienie strategiczne albo mogą zdecydować
się na walkę konkurencyjną. I tak dalej. Sytuacja nie jest ciekawa.
Realistycznie rzecz biorąc, scenariusz ten wkłada Polskę między młot i kowadło.
Dlatego optymizm
jest nie na miejscu. Częściowo bierze się on z kardynalnego błędu
ekonomicznego. Polega on na założeniu, że dowolne rozwiązania umożliwiające
eksploatację złóż gazu łupkowego będą korzystne dla Polski. Takie stanowisko
m.in. prezentował w Sejmie rządowy referent uchwalanej ustawy Jacek Henryk
Jezierski, mówiąc: „Kto zarobi na gazie łupkowym, jeżeli będziemy go mieli? My,
Polska zarobi.[…] Jeżeli ten gaz rzeczywiście będzie, jeżeli będziemy go
eksploatować, to kto będzie właścicielem tego gazu? Skarb Państwa. W związku z
tym Skarb Państwa w ramach umowy o użytkowanie górnicze będzie otrzymywał za to
dodatkowe pieniądze, inne, poza tymi, które są opłatami eksploatacyjnymi i
podatkami”. Pomijając dość specyficzny język tej argumentacji (daleki od języka
i myślenia ekonomicznego), trudno nie zauważyć, że wbrew temu oświadczeniu z
ustawy absolutnie nie wynika, że właścicielem gazu będzie Skarb Państwa, a nie
zagraniczne koncerny wydobywcze. Złoża mogą być formalnie własnością Skarbu
Państwa, ale to nic nie znaczy. Znajdą się bowiem w trwałym użytkowaniu przez
wspomniane koncerny, co przesądza sprawę.
Wnioski: zapowiedź
rewindykacji
Sytuacja, jaka
powstała wokół polskich zasobów naturalnych, narzuca wiele pytań i obaw.
Spośród nich najważniejsze wydaje się pytanie, jakie są szanse i warunki
odwrócenia niebezpiecznych i wysoce niekorzystnych dla przyszłości Polski
procesów rabunkowych?
Odpowiedź wymaga
wszechstronnej i gruntownej analizy omawianej sytuacji. Nasz raport nie
wystarczy. Niemniej możemy ustalić kilka podstawowych punktów składających się
na ogólny zarys odpowiedzi.
Warto przede
wszystkim zaznaczyć, że duże znaczenie ma kontekst geopolityczny. Jest pewne,
że pod ciśnieniem wielkiego, światowego kryzysu ekonomicznego dotychczasowe
„technologie” neokolonialne tracą rację bytu. Ich główna siła – dominacja
polityczna i militarna Stanów Zjednoczonych i najsilniejszych krajów
europejskich – przechodzi do historii. Forsowane od lat 90-tych uzasadnienie
ekspansji wielkich korporacji finansowych, handlowych, militarno-przemysłowych
i energetycznych w formie haseł neoliberalnej ekonomii, jest dziś powszechnie
podważane. Obnażona została nędza moralna wielkich korporacji.
A zatem perspektywa
utrzymania wpływów neokolonialnych ulega gwałtownemu skróceniu. Skróceniu ulega
również perspektywa przetrwania służących tym korporacjom i wspierającym ich
rządom partii politycznych, środowisk opiniotwórczych i różnych służb
państwowych. Wcześniej czy później znajdą się pod pręgierzem opinii społecznej.
Historia nie jest tak krótkowzroczna jak rządzący dziś w Polsce politycy.
Dzisiaj szczególnie
istotne jest odrzucenie fałszywego i kompromitującego pod względem wiedzy
ekonomicznej poglądu o podrzędnym znaczeniu kapitału narodowego. W
szczególności konieczne jest wyleczenie się ze schizofrenii polegającej na
apologetyce kapitału zagranicznego i równocześnie nieposzanowaniu kapitału
narodowego. Ustawa Prawo Geologiczne i Górnicze jest jaskrawym przykładem braku
szacunku dla kapitału narodowego.
Odrzucenie
wspomnianego poglądu jest jednak częścią większego problemu. Problem ten polega
na zablokowaniu rozbudowanego w ciągu dwudziestolecia zagranicznego i rodzimego
układu politycznego, który ten kapitał drenuje i niszczy. Wymaga to znacznie
więcej niż krytyki, chociaż tej nie należy zaprzestać.
Sytuacja dojrzała do
powstania szeroko zakrojonej – potrzebnej, ale również sprawiedliwej – akcji
rewindykacyjnej. Wydaje się jedynie kwestią czasu, kiedy w Polsce rozwinie się
szeroki ruch społeczny i polityczny, zmierzający do odzyskania utraconych w
latach 1989 – 2011 polskich zasobów kapitałowych i naturalnych, a także
wszelkich wcześniej utraconych zasobów, zwłaszcza w latach II Wojny Światowej i
okupacji sowieckiej.
To może być jedyny pozytywny rezultat nowej ustawy Prawo geologiczne i górnicze.
To może być jedyny pozytywny rezultat nowej ustawy Prawo geologiczne i górnicze.
Prof. dr hab. Artur
Śliwiński
Za: Europejski
Monitor Ekonomiczny (2011-05-09) (" Raport EEM: Zamach na polskie zasoby
naturalne")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz